niedziela, 9 listopada 2014

Marcin Wroński "Kino Venus"

Nie lubię książek, których nie muszę przemyśleć. Takich, które czytam do końca, potem odkładam na półkę i od razu mogę sięgnąć po następną. Książka musi mnie zniszczyć lub zbudować od nowa. A najlepiej jedno i drugie. "Kino Venus" mnie zniszczyło, bo dotykało tematyki, wobec której człowiek nie może pozostać obojętny. Zbudował mnie na nowo podkomisarz Maciejewski. Nie wiedziałam, że postać książkowa może być aż tak realistyczna, tak prawdziwa, plastyczna i ludzka.

Nie spodziewałam się tego wszystkiego. To znaczy spodziewałam się bardzo dobrej książki, bo pierwszy tom, "Morderstwo pod cenzurą", pozwolił mi na to. Ale "Kino Venus" to zupełnie inna para kaloszy. Postaram się wyjaśnić, co mnie tak bardzo w tej części zainteresowało. Bo okazało się, że jest to książka, której nie mogę z marszu zrecenzować. Muszę ją przemyśleć, przetrawić. Stąd też opóźnienie, nazwane przeze mnie spowodowanym "problemami technicznymi". Nawaliłam ja, moje trybiki, moja maszyna myśląca. Nie ogarnęła tego wszystkiego, co zaoferował jej w powieści Wroński.

Początek... Tak bardzo tajemniczy, wciągający, zapowiadający niecodzienną sprawę. Wroński wydaje się być mistrzem wzbudzania w czytelniku zainteresowania. Pierwszych cztery i pół strony opowieści, czyli prolog, mają swój czas akcji w kecie 1932 roku. Maciejewski i dwóch tajniaków odwiedzają mieszkanie profesora Dryji. Niewinna rozmowa  szybko odchodzi na bok, mężczyźni zaś przechodzą do sedna sprawy. Pozostawili profesorowi zlecenie. Miał on zrekonstruować wygląd człowieka na podstawie dostarczonej mu czaszki. Mamy więc do czynienia z pojawieniem się w pracy policyjnej nowoczesnych na tamte czasy metod śledczych. Profesor, chociaż nie pewny tego, czy metoda rekonstrukcji jest w ogóle skuteczna, pokazuje policjantom efekty swoich prac. Zielny, współpracownik Maciejewskiego rozpoznaje w modelu... no właśnie, kogo? Tego nie wiemy i przychodzi nam na to jeszcze długo poczekać, bo akcja szybko przenosi się na wiosnę 1931 roku.

Wtedy też dowiadujemy się, że podkomisarza Maciejewskiego spotkała wielka przykrość. Przeniesiony został do służby mundurowej. Nie jest mu to na rękę, dlatego bardzo ostrożnie planuje wszystkie swoje kroki. Co prawda daleko mu do podlizywania się, bo wciąż jest niepokorny i ma swoją wizję policji, ale pozostaje czujny. Dlatego, gdy zgłasza się do niego prywatny detektyw i podsuwa mu pod nos sprawę zaginionej dziewczyny, Maciejewski węszy w niej spisek wymierzony w jego osobę. Kiedy jednak okazuje się, że życie dziewczyny faktycznie jest zagrożone, pogrąża się w śledztwie bez opamiętania, nie bacząc na to, że nie pracuje już w wydziale śledczym. Do podjęcia sprawy motywuje go inna dziewczyna. Martwa, zamordowana, porzucona w rzece. Podkomisarz szybko dociera do środowiska, które musi być zamieszane w obie sprawy. Zmuszanie do prostytucji i handel ludźmi w międzywojennym Lublinie kwitł na potęgę, czy jednak z takim procederem da się w ogóle walczyć?

 Nie będzie niespodzianką, jeśli powiem, że fabuła jest doskonale nakreślona a człowiek od razu przenosi się w dawne czasy. Taka jest prawda. Przeglądałam kiedyś stare gazety, które pokazują, że zmieniają się tylko daty i technologie. Ludzie są cały czas tacy sami i wyrządzają sobie nawzajem krzywdy tego samego rodzaju. I prawdopodobnie właśnie to poruszyło mnie najmocniej, że historia opowiadana przez Marcina Wrońskiego jest historią fikcyjną, ale w swoim ogólnym zarysie mogła się wydarzyć zarówno w latach 30. jak i dzisiaj, czy pewnie za dwie, trzy dekady. Pozostajemy bezsilni wobec okrucieństwa, jakie sami sobie zadajemy.

Na zakończenie powiem, że "Kino Venus" zrobiło na mnie nie mniejsze wrażenie niż ""Dom jedwabny" Anthonego Horovitza (którą to powieść uważam za najlepszą ze wszystkich, jakie powstały na temat przygód Sherlocka Holmesa). Tematy jest zbliżona, niepokój i zastanowienie nad tym, jak wiele człowiek może znieść jako ofiara, a także jak wiele wybawca jest w stanie pojąć, zrozumieć i pozostawić za sobą, gdy będzie już po sprawie, towarzyszyło mi przy obu tych książkach. I szczerze powiem, że boję się sięgać po kolejne tomy przygód Maciejewskiego. Boję się, że zbyt mocno zmąci mój spokój. Ale nie martwcie się, kolejna recenzja już za tydzień, bo przecież właśnie tego niepokoju oczekujemy od literatury kryminalnej, prawda?

Sylwia Tomasik

Marcin Wroński, "Kino Venus", Warszawa 2012

2 komentarze:

  1. Dokładnie. Zniszczyć albo zbudować od nowa. Tego się nie da lepiej ująć! :)

    OdpowiedzUsuń