środa, 30 listopada 2016

Jim Baggott "Początek. Naukowa historia stworzenia"

„Początek. Naukowa historia stworzenia” – książkę tę „męczyłam” przez kilka tygodni. Daleko mi do swobodnego rozumienia nauk ścisłych, co nie znaczy, że nie lubię się z nimi mierzyć. „Początek” był dla mnie pewnym wyzwaniem, z którego wyszłam cało. Być może nie wszystko zrozumiałam, ale na wiele rzeczy otworzyłam oczy. Baggottowi udała się najważniejsza sztuka, która cechuje dobrego autora – przeczytałam jego książkę i zmieniłam sposób postrzegania świata. Przyznam się do tego, że cieszy mnie to uczucie, kiedy przeczytanie tekstu naukowego przynosi mi satysfakcję – czuję wtedy, że chociaż jestem tylko pyłkiem, to przynajmniej pyłkiem myślącym.

Lektura zaproponowana przez Jima Baggotta do łatwych nie należy, ale nie zrażałabym się już na wstępie – chociaż niektóre fragmenty potrafią swoim skomplikowaniem przyprawić czytelnika o zawrót głowy, w ogólnym rozrachunku wychodzi on ze spotkania z książką bogatszy o ogromne pokłady wiedzy. Rozumiem, że każdy z nas może się czuć lepiej lub gorzej w niektórych zagadnieniach – na przykład do mnie w ogóle nie przemawia rozdział „Załamanie symetrii, czyli o powstawaniu masy”, ponieważ nie rozumiem podstawowych pojęć, które są konieczne do jego przyswojenia (pola kwantowe, spiny, bozony, kwarki itd.). Musiałam przy nim co chwilę wpierać się encyklopediami i opracowaniami typu „ewolucja wszechświata dla idiotów”. Ale w późniejszych częściach czułam się już całkiem nieźle, chociażby w rozdziale „Terra Firma, czyli o powstawaniu zdatnej do zamieszkania ziemi”, „Pieśń lodu i ognia, czyli o powstawaniu gatunków” czy też „Cogito ergo sum, czyli o powstawaniu ludzkiej świadomości”. Ich podjęcie okazało się dla mnie dosyć proste i przyjemne, a przy tym dotarła do mnie taka ilość nowej wiedzy, że czuję się czytelnikiem spełnionym.

Skoro już opowiedziałam o tym, że „Początek” daje spełnienie i satysfakcję, to postaram się teraz wyjaśnić, skąd te wrażenia się wzięły. Co w książce Jima Baggotta sprawia, że z czystym sumieniem mogę ją polecić każdemu, kto nie jest zamknięty na wiedzę? Przede wszystkim pomimo tego, że nie wszystko było dla mnie lekkostrawne i łatwe do pojęcia, nie czułam się czytając „Początek” jak uczniak z podstawówki posadzony na zajęciach z astrofizyki na Uniwersytecie Jagiellońskim. Autor spokojnie prowadzi nas przez zawiłości wiedzy tłumacząc wszystko krok po kroku. To, co jest szczególnie skomplikowane, ilustruje odpowiednimi diagramami, fotografiami czy wykresami. Niektóre z nich stanowiły dla mnie ostatnią deskę ratunku, dzięki której nie zatonęłam w wielkich wodach wiedzy. Nie bez znaczenia pozostaje sposób prowadzenia narracji. Nie jest ona bezosobowa, surowa, pozbawiona emocji, jak ma to miejsce w podręcznikach. Jak już mówiłam, idziemy przez wiedzę razem z autorem, dlatego stosuje on narrację pierwszoosobową w liczbie mnogiej, dzięki czemu nie czytamy o tym, że obserwacja supernowych ze znacznym przesunięciem ku czerwieni pozwala na wgląd we wcześniejsze etapy ekspansji wszechświata, ale o tym, że „kiedy obserwujemy supernowe ze znacznie większym przesunięciem ku czerwieni, mamy wgląd w znacznie wcześniejsze etapy historii ekspansji Wszechświata”. Bo to przecież my, nie jakaś bezosobowa forma, jesteśmy odbiorcami przekazywanej wiedzy, my obracamy się we wszechświecie, obserwujemy go i próbujemy rozumieć! Kolejna sprawa to zakres wiedzy, jaki zawarty został w książce przez Barretta. Historia stworzenia nie kończy się na powstaniu życia na Ziemi, czy nawet na innych planetach, o czym z resztą póki co wiele nie wiemy. Historia stworzenia znanego nam Wszechświata nie kończy się nawet na powstaniu świadomości człowieka, ale to właśnie ten moment w dziejach kończy opracowanie Barretta. To moment przełomowy, nowa furtka, drzwi, które prowadzić mogą zarówno do wielkiego rozwoju cywilizacji i nauki, ale równie dobrze do upadku naszego świata, drobnego wycinka Wszechświata, którego braku ten nawet nie zauważy.

Seria „Wiedza i Życie – Orbity Nauki” wydawnictwa Prószyński i S-ka to jedna z najciekawszych naukowych serii dostępnych na rynku, przede wszystkim dlatego, że zawarta w niej wiedza nie nudzi, nie usypia, daje poczucie spełnienia i pozwala się czytać każdemu, kto posiada elementarną wiedzę na temat otaczającego nas świata, a także potrafi poświęcić na lekturę nieco więcej czasu niż w przypadku beletrystyki czy popularnej prasy rozrywkowej. Potrzeba nam więcej takich wydawnictw, abyśmy nie zgubili się w tej złożoności wszechświata i zrozumieli, jak wielką i równocześnie jak nieznaczącą cząstką Wszechświata jesteśmy.

Nie wszystkie książki, które otrzymuję do recenzji, zatrzymuję. Przynajmniej połowę przekazuję dalej. „Początek” u mnie zostaje. Zbyt wiele w nim fachowej i dobrze podanej wiedzy. Niech czeka na swoją kolej, może znowu będę chciała zatopić się w historii stworzenia. A jeśli nie, trudno, niech leży i czeka na potomnych. Myślę, że warto, bo chociaż wiedza zawarta w tej książce prawdopodobnie już zdążyła się zmienić, to sposób jej podania rekompensuje ewentualne nieścisłości. Poza tym „Początek”, chociaż całkowicie naukowy, ma w sobie nutę magiczną – złożoność procesów, które doprowadziły nas do momentu, w którym się znajdujemy, jest tak nieprawdopodobna, że czyta się o nich z niemniejszym zainteresowaniem niż mity i podania o stworzeniu świata, znane we wszystkich religiach tego świata. Paradoksalnie, racjonalna i zdroworozsądkowa opowieść o stworzeniu niesie w sobie pierwiastek tajemnicy i metafizyki.

Sylwia Tomasik

Jim Baggott "Początek. Naukowa historia wszechświata", Wydawnictwo Prószyński i S-ka, Warszawa 2016.

Recenzja ukazała się pierwotnie w serwisie Bookeriada.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz