poniedziałek, 18 stycznia 2021

Jay Anson "Amityville Horror"

Amityville to wieś w amerykańskim hrabstwie Suffolk, o której głośno stało się w świecie w 1977 roku, gdy Jay Anson wydał reportaż o rodzinie Lutzów. Rodzina ta zamieszkała w domu przy 112 Ocean Avenue, gdzie kilkanaście miesięcy wcześniej rozegrała się tragedia: Ronald DeFeo Jr. zabił swoich rodziców oraz czwórkę rodzeństwa - dwóch braci i dwie siostry. Wszystkich zbrodni dokonał w jedną noc, każda z ofiar zmarła w domu. Ponad rok później zamieszkała w nim wspomniana rodzina Lutzów, czyli George, jego żona Kathy oraz trójka dzieci. Niemal od razu zaczęli doświadczać obecności czegoś nadprzyrodzonego, co rzekomo związane było z dramatycznymi wydarzeniami, jakie miały w tym domu miejsce.

Pierwszym rozczarowaniem była dla mnie przedmowa księdza Johna Nicoli, który był kościelnym konsultantem podczas produkcji filmu "Egzorcysta" z 1973 roku. Pomijam fakt, że ksiądz dopatruje się w opętaniu działania sił nadprzyrodzonych (taka praca), ale język, jakim się wypowiada jest tabloidowy, nastawiony na sensację. Taki sam jak w całej książce, więc wpisuje się w konwencję, nic jednak nie poradzę, że konwencja ta przyprawia mnie o mdłości. Nie ma tu za grosz racjonalności, której przecież od księdza mogę wymagać. Niestety, ten ksiądz to typowy przedstawiciel średniowiecznego podejścia w Kościele. Demon to demon, siły nadprzyrodzone istnieją, a że nie mam dowodu... Trudno, musicie mi wierzyć na słowo. Duchowny wskazuje na możliwe trzy podejścia do sprawy opętania, zajęcia domu przez duchy itp.: świadectwo naukowe, świadectwo religijne oraz przesądów. Dla mnie, jako osoby twardo stąpające po ziemi, ważne jest tylko podejście naukowe, a religijne i przesądów są dla mnie tym samym i mogłyby nosić wspólne miano świadectwa zabobonów.

Po takiej przedmowie nie miałam ochoty iść dalej. I słusznie. Spodziewałam się opowieści grozy, wiedziałam, że będzie oscylowała wokół przekonania, że duchy, demony i opętania to realne zagrożenia, jednak siła, z jaką autor wciska czytelnikowi, że to wszystko to prawda, powaliła mnie na kolana.

Historia rodziny Lutzów została przez Ansona przedstawiona jako prawdziwa, a sama książka jest rzekomo reportażem. Niestety, w żadnym wypadku nie spełnia ona wymogów formalnych tego gatunku. To opowieść napisana prostym językiem, przeładowana wykrzyknikami, a czyta się ją jak rozciągnięty do granic możliwości tekst z "Faktu" czy "Super Ekspresu". Demoniczne manifestacje, nawiedzenia zagubionych dusz, roje much czy gwałtowne burze. To wszystko miało świadczyć o tym, że dom zamieszkały kiedyś przez DeFeo, stał się domem nawiedzonym. Anson nie dopatruje się w tej historii niczego dziwnego i ślepo wierzy w to, że siły nadprzyrodzone są prawdziwe. Przynajmniej tak, wynika z tekstu. Z punktu widzenia czytelnika można jednak odnieść wrażenie, że historia utrzymana jest w tym tonie wyłącznie w celu zarobkowym.  Wszystko zdaje się być ukartowane, szczególnie że w tym "reportażu" brakuje rzetelnej oceny wydarzeń, jakie miały miejsce za czasów, gdy w domu przy Ocean Avenue 112 mieszkali jeszcze DeFeo. A ocena ta nie byłaby jakaś trudna, chociażby dlatego, że Ronald DeFeo, w chwili gdy Lutzowie ogłosili światu, że padli ofiarą działania nieczystych sił, żył i przebywał w zakładzie karnym. Nie znajduję innego wytłumaczenia dla tego, że nie spytano jego o sztańskie głosy, które słyszał w domu, jak to, że autor bał się od niego usłyszeć: byłem naćpany, zdawało mi się. A wtedy opowieść o nawiedzonym domu w ogóle by się nie sprzedała.

Duży plus daję książce za ilustracje, przede wszystkim te obrazujące rozkład pomieszczeń w domu Lutzów, a także okolicę samego budynku. Dzięki nim łatwiej wyobrazić sobie kolejne wydarzenia. Poza tym cała książka została bardzo ładnie i solidnie wydana. Dominujące na okładce czerń i czerwień okraszone odrobiną błękitu znakomicie komponują się z grafiką przedstawiającą słynny dom w Amityville. Trwałość woluminu zapewnia twarda oprawa, która dzięki satynowaniu bardzo przyjemnie leży w dłoni.

Prawdziwą perełką jest posłowie od wydawcy polskiego, napisane przez Bartosza Czartoryskiego. Na dziesięciu stronach równa on z ziemią pełne zabobonów teorie Jay'a Ansona. Jego tekst to ostatni bastion racjonalności, tak bardzo potrzebny mi po przeczytaniu "Amityville Horror". Posłowie zatytułowane "Niektóre domy rodzą się złe" warte jest wszystkich minut i godzin straconych na brednie głównej części tej książki.

Przypuszczam, że jakąś odsłonę historii nawiedzonego domu w Amityville zna większość ludzi. Filmowych adaptacji historii powstało do chwili obecnej czternaście. Moja ulubiona to ta z 2005 roku, w której w rolę Georga Lutza wcielił się Ryan Reynolds. O książce nie miałam pojęcia, dlatego wdzięczna jestem Wydawnictwu Vesper za jej wprowadzenie na polski rynek wydawniczy. Chociaż mocno mnie rozczarowała, to jednak cieszę się, że się z nią zapoznałam.

Na zakończenie polecam wszystkim tekst Mikołaja Kołyszko zatytułowany "Co naprawdę wydarzyło się w Amityville", który opublikowany został na stronie akcji czytaj.pl. To rzetelna analiza, która robi wszystko to, czego nie robi reportaż "Amityville Horror", czyli odrzuca zabobon i pokazuje prawdę - tak o rodzinie DeFeo, jak i Lutzów.

Sylwia Sulikowska

Autor: Jay Anson
Tytuł: Amityville Horror
Wydawnictwo: Vesper
Miejsce i rok wydania: Czerwonak 2019
ISBN: 978-83-7731-355-0

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz