środa, 2 lutego 2022

Inkbook Lumos - wrażenia po dwóch latach związku partnerskiego

Należę do osób, które mają gdzieś, w jakiej formie wydana jest książka. Może być papierowa, może być e-book, pasuje mi też audiobook. Mam jakieś tam odpały w przypadku wydań kolekcjonerskich czy jubileuszowych, ale ogólnie liczy się dla mnie tylko treść. Dlatego pod koniec 2019 roku postanowiłam iść z duchem czasu i swój rzadko używany czytnik e-booków o tak niskiej jakości, że z litości dla producenta nie podam jego nazwy, wymienić na urządzenie nowsze, wygodniejsze i po prostu działające. 

Inkbook Lumos nie jest najnowszym czytnikiem, ale wciąż znajduje się w sprzedaży, dlatego pozwalam sobie skreślić o nim kilka słów. Posiada wszystko to, czego ja oczekiwałam od tego rodzaju sprzętu, czyli podświetlenie. Serio, nic więcej mnie nie interesowało, byle otwierał pliki i dało się go używać nocą bez dodatkowego źródła światła. Ekran o przekątnej 6” to oczywiście E-ink, który bardzo dobrze imituje papier. Jest dotykowy, ale to tylko jedna z jego wad. Naprawdę, zrobienie czegokolwiek na tym ekranie to mordęga, dlatego półki Legimi aktualizuję na komputerze lub smartfonie, a macanie wyświetlacza ograniczam do minimum. W teorii mamy do dyspozycji przeglądarkę internetową, ale zanim trafię w pierwszą literę, aby wpisać wyszukiwane hasło czy adres, na telefonie dawno już mam wynik. Do tego urządzenie jest powolne, szczególnie podczas pracy z Legimi. Włączam, czekam, “tapam” palcem, przypomina sobie, że ma się włączyć, kręci się kółko, przestaje się kręcić, “tapam” palcem, przypomina sobie, że ma się kręcić, w końcu się włącza. Ale strony przerzuca płynnie i bez problemu odświeża ekran, a to najważniejsze. 

Pomimo powolnego działania i nieprecyzyjnego dotyku jestem z Inkbooka bardzo zadowolona. Przede wszystkim dlatego, że gdy w drugim tygodniu jego użytkowania wrzuciłam go przez przypadek do wanny (tak, czytam w kąpieli), udało mi się go bez większych problemów przywrócić do życia. Wiedziałam, że zamoczony czytnik oznacza utratę gwarancji, dlatego czym prędzej wzięłam się za samodzielne suszenie. Obudowa otwarła się zaskakująco łatwo, a po jej złożeniu nie ma śladu mojej ingerencji. Po kilku godzinach suszenia na kaloryferze po prostu zebrałam sprzęt do kupy, włączyłam i... Najpierw stawiało opór, ale po kilku próbach okazało się, że działa bez zarzutu! Jedynie wewnętrzna naklejka, która zmienia barwę pod wpływem wody, stała się wściekle czerwona, aby ewentualnemu serwisantowi z przyszłości opowiedzieć historię tej nieszczęsnej kąpieli. Ale to żaden problem, bo przez kolejne dwa lata z nawiązką nic się z czytnikiem nie działo i nie było potrzeby jego naprawiania. 

Urządzenie dobrze leży w ręce, a jego ogromną zaletą jest fakt, że przyciski nawigacyjne, które służą do przerzucania stron, umieszczone są zarówno po jego prawej, jak i lewej stronie. Można wygodnie trzymać w jednej ręce, w drugiej, na jednym boczku, na drugim boczku, i tak, i tak! Trafiłam sprzęt z doskonałą baterią, używam czytnika codziennie, a ładuję raz na dwa tygodnie. Matowy plastik nie palcuje się jakoś tragicznie. Podświetlenie posiada regulację nie tylko natężenia, ale też temperatury barwy. 

Polecam czytnik Inkbook Lumos każdemu, kto chce sobie po prostu poczytać. Do powolnego włączania się aplikacji idzie się przyzwyczaić. Można ten czas spożytkować na zrobienie herbaty. Nie zawsze trzeba się spieszyć, szczególnie gdy ma się w perspektywie kilka miłych chwil z lekturą.

Sylwia Sulikowska


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz