Nie ma co do tego wątpliwości, że wykreowane przez Arthura Conan Doyle’a postaci Sherlocka Holmesa i Johna Watsona są jednymi z najbardziej rozpoznawalnych i popularnych bohaterów światowej literatury. Niemal każdy, kto słyszał kiedykolwiek o Holmesie, zna, przynajmniej ze słyszenia, jego wieloletniego przyjaciela, Watsona.
Charakter ich znajomości znany jest powszechnie jako przyjaźń, jednak każdy znawca, czy to amator czy literaturoznawca, detektywistycznej literatury Doyle,a, wie, że relacje pomiędzy panami nie zawsze przypominają te, które wyobrażamy sobie przywołując w myślach słowo „przyjaźń”.
Epoka wiktoriańska, w której przyszło żyć Holmesowi i Watsonowi to czas dżentelmenów i dandysów, dwukołowych dorożek, eleganckich lasek, kurtuazji słownej i czynowej oraz nieodzownej brytyjskiej powściągliwości. Chociaż trudno jest to nam sobie wyobrazić, relacje międzyludzkie wielce różniły się od obecnych, czyniąc nawet z przyjaźni więź, która wydaje nam się sztuczna i mało swobodna. Głównie młodym ludziom ciężko byłoby pewnie nazwać Watsona przyjacielem Holmesa, gdyby on sam o nim tak nie wspominał.
Słownik języka polskiego mówi, że przyjaźń to bliskie, serdeczne stosunki z kimś, oparte na wzajemnej życzliwości i zaufaniu. Problemem przyjaźni zajmował się już sam wielki Arystoteles, uznając ją za jedną z cnót, czyli trwałą sprawność moralną do zachowywania się w sposób zgodny z prawem moralnym i etycznym. Prawdopodobnie nikt nie miałby problemu z powiedzeniem, czym charakteryzuje się przyjaźń. Większość powiedziałaby, że przyjaciele są wobec siebie szczerzy, nie wykorzystują się nawzajem, mogą sobie w każdej sytuacji zaufać i zawsze na sobie polegać.
Zastanawiająca jest sprawa przyjaźni między Watsonem a Holmesem, co do której nie ma żadnych wątpliwości nawet ten, kto powieści o detektywie nie czytał. Ich relacje są dla wszystkich jasne, ile jednak w opisywanych przez Doyle’a przypadkach dżentelmenów jest prawdziwej przyjaźni pozostaje zagadką, którą postaram się rozwikłać.
Jako pole badawcze posłużyły mi dwie dwa utwory o przygodach lekarza i detektywa. Pierwsze z nich to powieść Studium w szkarłacie, opisująca początki znajomości panów i ich pierwszą wspólnie rozwiązywaną zagadkę kryminalną. Druga powieść to Pies Baskerville’ów, ten utwór sięga dalej chronologicznie, panowie znają się już bardzo dobrze a tekst ten doskonale pokazuje rodzaj zażyłości, jaka się między nimi z czasem wytworzyła.
Młody Sherlock Holmes i John Watson poznają się w 1881 roku. Obaj poszukują mieszkania do wynajęcia. John Watson, młody, choć emerytowany już lekarz wojskowy, nie ma rodziny w Londynie i szuka spokojnego miejsca do odpoczynku. Poznaje Holmesa za pośrednictwem spotkanego przypadkowo starego znajomego. Stamford, który aranżuje za zgodą Watsona spotkanie z Holmesem, jest świadom specyficznego stylu życia jaki on prowadzi i stara się poinformować o tym również Watsona:
- Tylko mnie nie wiń później, jeśli ci się z nim nie ułoży – rzekł. – [...] To twój pomysł, więc nie spodziewaj się, że będę za to ponosił konsekwencje w przyszłości.
Stamford wspomina również o tym, że Holmes bije kijem zwłoki, co wprawia Watsona w osłupienie i buduje w nim obraz Holmesa jako dziwaka.
W kilka chwil później John Watson umocnił się w swojej opinii – Sherlock Holmes jest szalony i nieprzewidywalny a przy tym bystry i inteligentny. Już na pierwszy rzut oka potrafił powiedzieć, że Watson był w żołnierzem Afganistanie.
Opracowany przez Holmesa nowy test wykrywający obecność krwi w innych płynach wprawił Watsona w niemałe zdziwienie, jednak najdziwniejsza w całym eksperymencie wydała mu się reakcja samego wynalazcy na odniesiony przez niego sukces.
Ha! Ha! – Zawołał, klaszcząc w dłonie; wyglądał przy tym, jak dziecko zachwycone nową zabawką.
Kiedy dżentelmeni zaczynają rozmawiać o możliwości wspólnego zamieszkania, Holmes sprawia wrażenie jakby chciał zniechęcić do siebie Watsona.
- Mam nadzieję, że nie przeszkadza panu zapach silnego tytoniu?
- Sam palę marynarski tytoń.
- To bardzo dobrze. Ja mam sporo chemikaliów i od czasu do czasu przeprowadzam eksperymenty. Nie będzie to panu przeszkadzać?
- Absolutnie nie.
- Zastanówmy się... Jakie mam jeszcze wady? Czasami popadam w depresję i całymi dniami się nie odzywam. Nie powinien pan wówczas myśleć, że kiedy tak się zachowuję, jestem obrażony. Trzeba mnie zostawić w spokoju: wkrótce mi przechodzi. A do czego pan chciałby się przyznać? Najlepiej będzie, by dwóch mężczyzn poznało się od najgorszej strony, zanim zdecydują, czy chcą razem zamieszkać?
Roześmiałem się, bo bawiło mnie to przesłuchanie.
- Mam małego buldoga, to jeszcze szczeniak – odparłem. – Poza tym nie godzę się na żadne awantury i hałasy, bo mam dość zszargane nerwy. Wstaję o przedziwnych porach, no i jestem beznadziejnie leniwy. Mam też parę innych złych nawyków, ale na razie wymieniłem panu najważniejsze z nich.
- Czy granie na skrzypcach też zalicza pan do awantur? – spytał z niepokojem.
- To zależy od muzyka – odparłem. – dobra gra na skrzypcach jest darem od bogów... Natomiast kiepska gra...”.
Wydaje się, że doktor nie podszedł do „przesłuchania” tak poważnie, jak Holmes, który zadawał pytania o rzeczy i zachowania, bez których nie potrafiłby się obejść. Zapewne, gdyby Watsonowi przeszkadzała gra na skrzypcach lub zapach tytoniu, ten, w mniej lub bardziej wyszukany sposób, dałby mu do zrozumienia, że nie jest on dobrym kandydatem na współlokatora. Holmes był zbyt mocno związany ze swoją pracą i nawykami, jakie się z nią łączyły, by rezygnować z nich lub naginać swoje zasady.
Watson zbagatelizował uwagi Młodego Stamforda i samego Holmesa o jego ciężkim charakterze. Bawi go „przesłuchanie”, nie wierzy w to, że jakikolwiek człowiek, zwłaszcza dżentelmen, może być tak trudny we współżyciu, jak mówią.
Sam z resztą przekonuje się, że nie jest tak strasznie, jak się spodziewał. Najgorsze w pierwszych tygodniach wspólnego mieszkania nie były żadne waśnie zachodzące między panami (bo one nie zachodziły). Najgorsza jednak była męcząca Watsona ciekawość i niepewność. Od momentu pierwszego spotkania nie miał okazji zapytać Holmesa, czym się zajmuje, a później było mu już niezręcznie zadawać to pytanie. Ciekawość, jaka męczyła Watsona była jednak bardzo mocna, a nieopisana charyzma sprawiała, że z każdym dniem coraz mocniej pracował nad rozgryzieniem zagadki zawodu współlokatora.
W miarę jak mijały kolejne tygodnie, moje zaciekawienie Sherlockiem Holmesem i tym, co zamierza w życiu robić, stopniowo nasilało się i pogłębiało.
... człowiek ten niezwykle pobudził moją ciekawość. Często próbowałem przebić się przez jego powściągliwość, którą on zasłaniał wszystko, co dotyczyło jego osoby.
Po wielu tygodniach Watson w końcu odkrywa, czym zajmuje się jego współlokator i trzeba przyznać, że robi to zupełnie przypadkowo, popełniając przy tym wielką gafę. Nieświadom faktu, że Holmes jest autorem jednego z artykułów zamieszczonych w prasie, nazywa go potwornym bełkotem, podważając przy tym zasadność metod, jakich podczas pracy używał przez całe swoje życie zawodowe. Krótki pokaz umiejętności daje jednak Holmesowi przewagę a Watsona wprawia w zakłopotanie. W tym dniu rozpoczęła się wieloletnia przyjaźń między panami, ubarwiona wielkim zapatrzeniem doktora w pracę i osobę detektywa, co, jak się później okazuje, jest dla Holmesa nie tylko wielkim komplementem, ale także wspaniałą możliwością aby bezustannie ukazywać swoja wyższość intelektualną.
Przyjaźń jaka zrodziła się między panami już od samego początku nosiła na sobie znamiona pewnego podziału, który dzisiaj niekoniecznie zostałby uznany za normalny w tego typu relacji. Otóż Sherlock Holmes, światowej klasy detektyw, dandys i elegant, zajmował się w tym związku myśleniem. Sam niejednokrotnie mówił Watsonowi wprost, że myślenie to jego zadanie, w związku z czym przyjacielowi powierzał wykonywanie działań fizycznych, nie zawsze związanych bezpośrednio ze sprawą.
- Zwracam się do ciebie o pomoc, gdy przychodzi czas na działanie. [...] Czy gdy będziesz mijał sklep Bradley’a, możesz go poprosić, by przesłał mi funt najmocniejszego tytoniu? Dziękuję Ci. Dobrze też, gdybyś nie wracał tutaj przed wieczorem. A wtedy będzie mi bardzo miło, jeśli skonfrontujemy nasze poglądy.
Wiedziałem, że odosobnienie i samotność są absolutnie niezbędne mojemu przyjacielowi w tym czasie absolutnej koncentracji [...] w związku z tym spędziłem cały dzień w klubie i nie wróciłem na Baker Street aż do wieczora.
Jak detektyw sam się już przekonał, Watson nie jest zbyt rozgarnięty i nie czuje się wykorzystywany. Wręcz przeciwnie – cieszy się, że Holmes go docenia i prosi o pomoc czy zaprasza do współpracy.
Być może nie świecisz jak słońce, ale potrafisz wyprowadzić z mroku. Niektórzy ludzie, sami pozbawieni geniuszu, posiadają niezwykłą moc budzenia go w innych. Chcę powiedzieć, drogi przyjacielu, że jestem ci bardzo zobowiązany.
Trudno sobie wyobrazić, aby takie słowa nie sprawiły odbiorcy przykrości. Uciechę Watsona po usłyszeniu takich słów w pewnym stopniu tłumaczy styl rozmowy pochodzący z innego okresu czasowego, dodatkowo wzmocniony przez styl pisarski Doyle’a. Dialogi w jego powieściach są dosyć sztuczne, nawet postaci będące ze sobą w bardzo bliskich stosunkach od wielu lat zwracają się do siebie, w taki sposób, który dla nas jest zupełnie niezrozumiały, który sprawia, że albo odnosimy wrażenie wyjałowienia emocjonalnego postaci, albo teatralnej sztuczności.
John Watson jest jednak na tyle prostym (chociaż nie ulega wątpliwości, że wykształconym) człowiekiem, że nie ukrywa swoich prawdziwych uczuć opisując minione wydarzenia. Nawet wypowiedziane wprost przez Holmesa słowa obnażające niedoskonałości myślowe Watsona nie wprawiają go w zakłopotanie.
- Obawiam się, mój drogi Watsonie, że większość twoich wniosków była błędna. Gdy mówiłem, że pobudziłeś mnie do myślenia, miałem tak naprawdę na uwadze twoje pomyłki.
Złośliwości i niewielkie szyderstwa Holmesa działały krzywdząco na Watsona w mniejszym stopniu niż obojętność. Nie można jednak obejść się bez wrażenia, że Holmes wykorzystuje Watsona w sposób jak najbardziej świadomy i robi to w takim kierunku, aby ten jeszcze się z tego powodu cieszył. W czasach obecnych zapewne znalazłaby się jakaś życzliwa osoba, która uświadomiłaby Watsona o jego pozycji, a ten przeciwstawiłby się swojemu przyjacielowi. W realiach opisywanych przez Doyle’a nie ma jednak takich osób, sława Holmesa rozchodzi się po świecie wraz z postacią Watsona, który również uchodzi za inteligentnego i zdolnego człowieka. Jaka jest prawda, to wie tylko Holmes.
Podczas rozwiązywania sprawy rodziny Baskerville, po raz kolejny Holmes dopuszcza się prostego podstępu. Zadziwiające jest jak łatwo doktor łapie się na haczyk. Kilka miłych słów wystarczy aby Watson uwierzył w swoje zdolności detektywistyczne, i godzi się pojechać w podróż zamiast Holmesa aby spróbować rozwiązać zagadkę.
- Kogo w takim razie pan poleca?
Holmes położył dłoń na moim ramieniu.
- Jeśli mój przyjaciel się tego podejmie, to nie ma drugiego człowieka, który powinien czuwać przy pańskim boku, gdy znajdzie się pan w tarapatach. Nikt nie może tego powiedzieć z większa pewnością niż ja.
[...]Zawsze fascynowała mnie perspektywa przygody, a słowa Holmesa i skwapliwość, z jaką baronet powitał mnie jako swojego druha, bardzo mi pochlebiły.
Nawet nie przychodzi Watsonowi do głowy, że to nie jest szansa samodzielnego rozwiązania zagadki kryminalnej, a Holmes wcale nie zostaje w Londynie. Detektyw już dawno zaplanował wszystkie swoje działania w tej sprawie, a powierzając Watsonowi takie a nie inne zadania miał na celu zajęcie go czymś, co nie będzie przeszkadzało jemu samemu, gdy z ukrycia będzie kierował śledztwem.
Dlatego też można z całą pewnością powiedzieć, że emocjonalnie Watson był niezbyt skomplikowany, Holmes natomiast wykorzystywał to bardzo często, i to głównie dla swoich korzyści duchowych. Sam Watson jest na tyle zapatrzony w swojego próżnego i łasego na dobre słowo współlokatora i przyjaciela, że nie potrzeba mu zachęt, aby prawić mu komplementy, które działają na Holmesa w sposób porównywalny do heroiny, której używa.
- Cudowne! – zawołałem.
- Raczej pospolite – odparł Holmes, choć widząc wyraz jego twarzy, pomyślałem, że moje oczywiste zdumienie i podziw musiały sprawić mu przyjemność.
Dwie postaci, jakie stały się głównymi bohaterami powieści i opowiadań A. C. Doyle’a, to zupełnie różne osobowości. Prawdopodobnie nigdy nie zaprzyjaźniliby się ze sobą, gdyby nie wspólne mieszkanie. Rozwojowi tej znajomości bezsprzecznie przysłużyła się charyzma jaką został obdarzony przez Doyle’a Holmes. Zestawienie człowieka inteligentnego, pysznego, zadufanego dandysa z prostym, zakompleksionym lekarzem okazało się w przypadku twórczości tego pisarza strzałem w dziesiątkę.
Obserwując i analizując relacje, jakie zachodzą pomiędzy tymi dwoma dżentelmenami, można dojść do wniosku, że albo oni nie byli w prawdziwej przyjaźni, albo my nie rozumiemy znaczenia tego słowa. Niemniej jednak z powieści o Holmesie i Watsonie wysnuwa się wniosek na niekorzyść ich przyjaźni, który sformułuję tak: przyjaźń doktora i detektywa opiera się na potrzebie sztucznego podbudowywania nadwątlonego ego Watsona i dopieszczania napuszonego ego Holmesa.
Sylwia Tomasik
Sylwia Tomasik
Nigdy nie analizowałam powieści o Holmesie przez pryzmat jego przyjaźni z Watsonem. Cóż, chyba masz rację. Watson był niewątpliwie zapatrzony w Sherlocka, podziwiał jego zdolności i inteligencję. Wydaje mi się, że mimo wszystko lubił detektywa. W końcu martwił się o niego, gdy "był chory i umierał". Brakowało mu go również, gdy zniknął. Fakt, uważał że to wielka strata dla świata detektywistycznego, ale myślę że dla niego też. Czy Holmes lubił Watsona? Oczywistym jest, że potrzebował go. Może nie do myślenia, ale jak to sama ujęłaś - spraw fizycznych. Może jestem naiwna, ale chciałabym wierzyć, że między tymi dżentelmenami istniała jednak przyjaźń. Podoba mi się Twoje ujęcie tematu :)
OdpowiedzUsuńI w tym miejscu muszę też przyznać, że uwielbiam powieści o Sherlocku :)
Cieszę się, że podoba Ci się tekst.
OdpowiedzUsuńJa myślę, że Holmes darzył Watsona pozytywnym uczuciem, lubił go, ale trudno mu się było do tego przyznać nawet przed samym sobą. Holmes chciał uchodzić za takiego, który nie potrzebuje nikogo, stanowi doskonałą całość. Moim zdaniem ta maska kryła potrzebę posiadania kogoś, kto bezinteresownie będzie nie tylko podziwiał działania detektywa, ale przede wszystkim akceptował go, razem z jego dziwactwami.
Tak swoją drogą, wśród wielu teorii na temat przyjaźni tych dwóch panów, istnieje jedna, która mówi, że byli oni parą. Trudno dzisiaj to rozstrzygać, trzeba by pytać A.C. Doyle'a, a biorąc pod uwagę fakt, że był wielkim miłośnikiem spirytyzmu - może tylko czeka na kontakt :)
Nie, wolę jednak myśleć o nich jako przyjaciołach niż parze (w końcu musielibyśmy uznać, że Watson wziął ślub jako przykrywkę, a nie świadczyłoby to dobrze o jego manierach i traktowaniu zakochanej w nim małżonki) :)
UsuńAle zgadzam się co do opinii o Holmesie :)
Z przyjemnością dodaję Twój blog do linków u siebie :) Chętnie bym Cię dodała do obserwowanych, ale nie widzę u Ciebie tego - a inaczej nie umiem :)
Postaram się możliwie najszybciej dodać taką możliwość, ale jestem w progach bloggera osobą początkującą i te wszystkie gadżety nie przychodzą mi łatwo. Może mi powiesz jak się ten gadżet do obserwowania nazywa, to zaraz go dodam :)
Usuńhttp://zapytaj.onet.pl/Category/007,010/2,24542753,Jak_dodac_gadzet_quotObserwatorzyquot_na_Blogspocie.html Proszę :) Sama też zaczynam i często pytam innych :)
UsuńUdało się dodać, zapraszam do obserwowania. Pozdrawiam.
UsuńOd publikacji minęły już prawie dwa lata, ale chętnie się wypowiem na ten temat, gdyż jest mi bardzo bliski. Z dużym zainteresowaniem przeczytałam Twój tekst i prawdę mówiąc, zgadzam się tylko z częścią tego, co napisałaś. Oczywistością jest, że pomiędzy Holmesem i Watsonem była niezwykła więź, którą najprościej można nazwać przyjaźnią. Moim zdaniem jednak było to coś znacznie więcej. Obaj panowie darzyli się niezwykle głębokim uczuciem. Co więcej, jestem przekonana, że naprawdę się kochali. Nie mam tu jednak na myśli miłości fizycznej, ale emocjonalną. Być może Holmes nie okazywał tego często z powodu swojej enigmatyczności, ale był do Watsona bardzo przywiązany. Rozwiązaniem zagadki, to znaczy procesem myślowym, zajmował się sam, nie potrzebował do tego niczyjej pomocy, nawet Watsona. Przyjaciel był jednak jego ciągłym towarzyszem i nie wyobrażał sobie prowadzenia sprawy bez niego. Zawsze zwracał się do niego z szacunkiem i grzecznością, nawet jeśli ten drugi zrobił coś nie tak. Prawdą jest, że Watson był zapatrzony w Holmesa i szczerze go podziwiał, a Holmes z radością przedstawiał przyjacielowi swój sposób działania. Również w tym przejawiała się miłość obu panów. Podkreślam miłość emocjonalna. Natomiast zupełnie nie zgadzam się z Twoim wnioskiem. Z całym szacunkiem, ale uważam, że ich przyjaźń była jak najbardziej szczera i nie doszukałam się tam żadnej sztuczności. W opowiadaniach bardzo często można odnaleźć detale, które według mnie tylko potwierdzają teorię o prawdziwości ich wzajemnego uczucia. Mam tu na myśli chociażby opisy o tym jak Watson chwyta Holmesa za ramię albo jak Holmes zasłania Watsonowi usta ręką. W tychże opisach przedstawia się ich bliskość i potwierdza, że ich relacja znaczy dużo więcej niż zwykła przyjaźń. Podsumowując, relacje pomiędzy Holmesem a Watsonem uważam za niezwykle zażyłe. Panowie z całą pewnością darzyli się czymś więcej niż tylko przyjaźnią. Moim zdaniem była to właśnie miłość. Prawdziwa, szczera, braterska miłość pomiędzy dwoma mężczyznami, którzy stali się dla siebie bardzo bliscy i nie wyobrażali sobie życia bez tego drugiego. Holmes i Watson byli ze sobą na dobre i na złe.
OdpowiedzUsuńMiało być krótko, a napisałam esej. Mam nadzieję, że przeczytasz moją opinię. Bardzo chętnie wdam się w dalszą dyskusję. Pozdrawiam :)
Witaj, cieszę się, że zainteresował Cię mój tekst.
UsuńOczywiście, każdy ma prawo do swojego zdania i nie zamierzam Cię na siłę do mojego namawiać. Nie widzę jednak prawdy w Twoim podejściu do relacji Holmes-Watson. Od publikacji minęły prawie dwa lata, od czasu, gdy tekst napisałam (na potrzeby seminarium magisterskiego) minęły zaś trzy lata. I w tym czasie nie tyle co umocniłam się w swojej opinii, którą opisałam w tekście, ale doszłam do wniosku, że o żadnej przyjaźni w ogóle nie może być ze strony Holmesa mowy. To klasyczny przypadek socjopaty, który po prostu nie jest zdolny do uczuć wyższych. Każdy inicjowany przez niego kontakt z drugim człowiekiem jest wynikiem chłodnej kalkulacji. Nie powiedziałabym, że Holmes "nie wyobrażał sobie prowadzenia sprawy bez niego [Watsona]". Wyobrażał sobie, ale wykonywanie prostych, elementarnych czynności po prostu było w jego mniemaniu godzące w jego wielki talent i inteligencję. Powołujesz się na zachowania Holmesa względem Watsona, które rzekomo świadczą o tym, jak bardzo detektyw był oddany swojemu "przyjacielowi". Ja tutaj widzę tylko działania zimnego i precyzyjnego umysłu, który na każdym kroku kalkuluje swoje działania. Moim zdaniem każde zachowanie Holmesa w towarzystwie, nawet jeśli jest ot tylko towarzystwo Watsona, jest kreacją, maską socjopaty, który musi jakoś funkcjonować w świecie, aby nie wypaść z obiegu.
Przyjaźń i miłość braterska - może ze strony Watsona tak, ale nie Holmesa.
Pozdrawiam.
Holmes z pewnością był socjopatą, jednak trzeba przyznać, że względem Watsona zachowywał się nieco inaczej. Holmes nigdy wcześniej nie wszedł w tak bliską relację z drugim człowiekiem. Panowie wspólnie mieszkali, wychodzili na spacery, Watson niemal zawsze był z detektywem na miejscu zbrodni. Spędzali ze sobą wystarczająco dużo czasu, aby nawet ktoś tak wyobcowany jak Holmes, przyzwyczaił się, a nawet bardzo polubił swojego towarzysza, choć nie potrafił tego okazać. Oczywiście Watson był znacznie bardziej uduchowiony i uczuciowy, i to on częściej przejawiał ludzkie emocje, ale Holmesowi także się to zdarzało. Prawdą jest, że niezbyt często, ale jednak. Co do mojej poprzedniej wypowiedzi, że Sherlock „nie wyobrażał sobie prowadzenia sprawy bez Watsona”, może nie wyraziłam się dostatecznie jasno. Masz rację, bo potrafił to sobie wyobrazić i nawet często pracował bez niego, jednak bardzo sobie cenił obecność przyjaciela. Nawet jeśli zlecał mu tylko „wykonywanie prostych, elementarnych czynności”, to nie dlatego, że te „godziły w jego wielki talent i inteligencję”, (bo Holmes zajmował się również tymi prostymi czynnościami), ale dlatego, aby Watson poczuł, że jest Holmesowi potrzebny. Sherlock nie mógł nikomu powierzyć najważniejszych zadań, nawet Watsonowi, bo zagadki były całym jego życiem i tylko jego umysł był w stanie pojąć różne zawiłości. W dalszym ciągu uważam, że Holmes i Watson byli prawdziwymi przyjaciółmi, a każdy z nich przejawiał tę przyjaźń w nieco inny sposób.
UsuńBardzo mi miło, że przeczytałaś moje zdanie na temat ich znajomości. Również pozdrawiam
Dla mnie pojęcia "socjopata" w wydaniu Holemesa i "przyjaźń" nie mogą współistnieć. Dlatego będę trzymać się swojej teorii :)
UsuńDla Ciebie Holmes był socjopatą, dla mnie - enigmatyczną jednostką zamkniętą w swoim własnym, hermetycznym świecie, do którego czasami wejście miał tylko jego przyjaciel, Watson. Tak naprawdę każdy ma własne zdanie na ten temat. Ty masz swoją wersję, ja mam swoją i niech tak zostanie.
UsuńBardzo miło było mi wyrazić swoje zdanie i naprawdę się cieszę, że poświęciłaś czas, by opowiedzieć, co sądzisz o mojej teorii :)
To mnie jest miło, dziękuję za odwiedziny i komentarze. Zdanie drugiego człowieka zawsze mile widziane u mnie na blogu. Pozdrawiam!
Usuń