Dzisiaj przyszła pora na recenzję, na którą nawet ja sama czekałam z niecierpliwością. Wiem też, że Wy również chcieliście poznać moją opinię o tej książce, dlatego ona idzie na pierwszy ogień z całego zaprezentowanego ostatnio stosiku.
Do każdej powieści kryminalnej, która jest napisana przez kobietę podchodzę z ogromnym dystansem. Setki przeczytanych powieści, które mieszczą się w tym schemacie nauczyły mnie, że aby kobieta napisała dobry kryminał, to naprawdę musi mieć ona talent. Chęci i warsztat nie wystarczą, jeśli nie ma się drygu do fabuły. Dość ma niespełnionych agentek FBI, które stają na głowie, aby tylko udowodnić swoim przełożonym, że nie są śledczymi gorszymi niż mężczyźni. Z całym szacunkiem dla pań policjantek – ale ile można czytać o jedynej kobiecie w wydziale od dekad? Ilekroć sięgnę po kryminał z tym wątkiem, to czytam na okładce „nowe spojrzenie”, „powieść przeciwko mężczyznom”, „nowatorski pomysł” albo „czy pani detektyw zdobędzie szacunek współpracowników?”. Jeśli jest to motyw tak częsty, to nie można mówić, że jest nowatorski. Poza tym wyznaję zasadę, że kobiety (oczywiście z wyłączeniem pewnych wyjątków) do niektórych zawodów się nie nadają. Dlatego wolę czytać o mężczyznach, którzy nie muszą w czasie ścigania przestępcy zawracać sobie głowy swoją pozycją w wydziale. Tyle słowem wstępu. Czas przejść do „Kostki”.