piątek, 25 kwietnia 2014

Opowiadanie kryminalne "Drugie dno"


Pomieszczenie było tak małe, że Karpiński zastanawiał się, jak wielką trzeba mieć fantazję, aby nazywać je apartamentem. Na kilkunastu metrach kwadratowych upchnięto najważniejsze sprzęty i meble. Nie trzeba było kończyć architektury wnętrz w Paryżu, by wiedzieć, że całość została zakupiona w pakiecie w salonie najpopularniejszej europejskiej sieci meblowej. Wnętrze było jasne i stylowe - to trzeba było przyznać - meble eleganckie, z kategorii cenowej o stopień wyższej niż najniższa. Jednak niewielkie wymiary pokoju sprawiały, że całość zamiast wrażenia nowoczesności wywoływała poczucie przytłoczenia. Karpiński pomyślał, że nie zniósłby tej sterylności, białych mebli, białych ścian, chromowanych, albo chociaż stalowych dodatków. Bolesław Andrzejewski zadrżał na samą myśl o mieszkaniu na tak małej powierzchni, prokurator zaś z odrazą spoglądał na widoczne logo producenta łóżka, skryte na ledwie widocznej metce, umieszczonej z tyłu pluszowego zagłówka.

Gdy już wszyscy zainteresowani weszli do środka, w pokoju niemal nie było jak się poruszać. Sprawę dodatkowo utrudniały rzeczy osobiste, prawdopodobnie należące do mężczyzny zajmującego apartament. Bałagan nie przypominał tego, który tworzy się w czasie rabunku, był to raczej wynik niedbałości i braku dobrych manier lokatora.
– Mamusia nie uczyła, że należy po sobie sprzątać? – zapytał denata patolog, który wszedł do pomieszczenia jeszcze przed policjantami, a teraz dopełniał procedurę wstępnych oględzin. Pochylając się nad zwłokami sposób niemal bezgłośnie wyszeptał te słowa. Mówili, że jest dziwny, że gada do „pacjentów”. Starzy wyjadacze już się przyzwyczaili, ale Andrzejewski zachichotał widząc ruch ust lekarza. Ten udał, że nie zauważa drwiny, podniósł się i powiedział poważnym głosem:
– To na pewno nie było samobójstwo. Morderstwo albo wypadek, ale na pewno nie zrobił sobie tego sam. Może nawet umarł w jakiś naturalny sposób, stawiałbym na atak serca, z tym że nawet jeśli tak było, nie był wtedy sam, jeśli wiecie, co mam na myśli.
Doskonale wiedzieli, co miał na myśli i również zdawali sobie sprawę z tego, że sam się życia nie pozbawił. Pozycja na wznak sprawiała, że wszystkie szczegóły anatomii mężczyzny bezwstydnie ukazywały się oczom osób zgromadzonych wokół łóżka. Czterech policjantów, technik, lekarz i prokurator wpatrywali się w najbardziej wstydliwą część ciała denata. Zastygłe w agonii nagie ciało zdobiła jedynie prezerwatywa, teraz smętnie zwisająca z bezkształtnego członka. Patolog zbliżył twarz do krocza mężczyzny na odległość, która wywołała niesmak na twarzach pozostałych. Po chwili namysłu wydał osąd.
– Prezerwatywa jest pusta. Facet chyba nie bawił się zbyt dobrze.
Komisarz popatrzył na zwłoki z typowym dla siebie grymasem. Nie lubił takich spraw. Niby wszystko było proste, a potem okazywało się, że nie dojdą z tą sprawą do ładu przez długie tygodnie. Mieli zwłoki. Nagie, przywiązane do łóżka. Brak śladów walki, zewnętrznych obrażeń. „Może jednak uda nam się tym razem, może to rzeczywiście był wypadek i szybko się z tym uwiniemy” – pomyślał Karpiński wychodząc z hotelowego pokoju. Nie chciał przeszkadzać ekipie, sam wiedział jak to jest, gdy ktoś przez ramię patrzy jak pracuje. Chyba o tym samym pomyślał Andrzejewski, bo ruszył w kierunku komisarza. Ledwo znaleźli się poza pokojem, Karpiński zwrócił się do młodego policjanta.
– Jak się nazywasz?
– Sierżant Bolesław Andrzejewski.
Komisarz popatrzył na chłopaka spode łba. Pomyślał, że jak się taki chwali stopniem sierżanta, to strach pomyśleć, co będzie robił, kiedy awansuje na aspiranta?
– Powiedz mi tylko to, co na pewno powinienem wiedzieć. Resztę doczytam w raportach.
Andrzejewski zawahał się przez chwilę. Po namyśle wyjął z jednej z ładownic kamizelki notatnik, przewertował go i szybko powiedział:
– Mężczyzna zameldował się wczoraj. Właściciel apartamentów już tutaj jedzie. Obiekt jest monitorowany, wszystkie nagrania udostępni właściciel.
– Masz dane nieboszczyka?
– W spodniach był portfel z dokumentami. Facet nazywa się Grzegorz Zaręba. To on jest zameldowany w pokoju. Z portfela nie zniknęły żadne pieniądze.
Karpiński popatrzył na chłopaka. Nieźle się spisał. Informacje wyrecytował jak automatyczny lektor, ale nie powiedział ani za dużo, ani za mało. Może byłem dla niego zbyt surowy – pomyślał komisarz. W końcu to jego pierwsza taka sprawa.
– Gdzie są pracownicy? – zadał jeszcze jedno pytanie.
– Recepcjonistka siedzi w pokoju numer siedem. Sprzątaczkę ulokowałem w czwórce. Zapisałem też dane osób zamieszkujących pokoje dwa i sześć, ale puściłem ich, bo spieszyli się na popołudniową konferencję na Uniwersytecie Jagiellońskim. Uznałem, że jest małe prawdopodobieństwo, by któryś z Niemców był w tę śmierć zamieszany.
Naprawdę nie doceniłem tego chłopaka – ganił się w myślach komisarz idąc w stronę pokoju numer siedem. Nie wiedział, czy młody policjant wiedzę o postępowaniu na miejscu zbrodni czerpał z podręczników, czy z seriali telewizyjnych, ale doskonale najwyraźniej wiedza mu służyła. Ucieszony, że ma mniej do zrobienia niż zwykle, komisarz położył dłoń na klamce od apartamentu. Płacz recepcjonistki było słychać jeszcze zanim popchnął do przodu drzwi.


Sytuacja była jak zawsze nieprzyjemna, dlatego Karpiński robił wszystko, by w niej nie uczestniczyć. Najczęściej witał się przed kostnicą lub w jej korytarzu z osobą, która miała dokonać identyfikacji zwłok, tłumaczył co ma robić, gdzie się udać, po czym oddawał ją w ręce lekarza lub jego asystenta.
Tego dnia postąpił podobnie. Wstał gwałtownie z ławki, gdy przez frontowe drzwi przeszła zadbana kobieta. Na oko miała ponad czterdzieści lat. Za nią szła powłócząc nogami nastolatka. Karpiński zaklął w myślach. Ostatnie czego potrzebował, to rozhisteryzowana nastolatka pod opieką. Rozhisteryzowane żony sprawiają zazwyczaj wystarczające problemy.
Kobiety podeszły do komisarza na odległość dwóch metrów. Nie podnosiły wzroku ponad poziom piersi rozmówcy. Sobie w oczy również nie spoglądały, emanował z nich nie tylko smutek, ale też nietrudna do pojęcia w tych okolicznościach wrogość.
– Witam, dziękuję, że pani przyszła – zaczął Karpiński wyciągając do kobiety rękę. – Pani Anna Zaręba, zgadza się?
– Tak... – Zaręba odpowiedziała tak słabo, że komisarzowi przyszło do głowy, że tylko wyobraził sobie dźwięki, które chciał usłyszeć.
– To tak naprawdę tylko formalność – wyjaśnił. – Przejdzie pani przez te drzwi. Tam lekarz poprosi panią o wypełnienie kilku dokumentów, potem okazane zostaną zwłoki.
Zaręba niczym w transie ruszyła do wskazanych drzwi nawet słowem nie odzywając się do córki. Trudno ocenić, która z nich była w gorszej formie. O ile matka przygotowała się na wizytę w kostnicy maskując nerwy makijażem i starannie ułożoną fryzurą, o tyle jej nastoletnia córka prezentowała się fatalnie. To musiał być dla niej straszny cios, pewnie pierwszy tak poważny w życiu – pomyślał Karpiński spoglądając dyskretnie na dziewczynę. Już na pierwszy rzut oka było widać, że należy do najładniejszych i najpopularniejszych dziewczyn w całym liceum, a może nawet na osiedlu. Równomiernie rozłożona, niezbyt mocna ale zauważalna opalenizna musiała powstać przy pomocy drogich kosmetyków. I te rzęsy. Dziewczyna miała niewyobrażalnie długie rzęsy. „Pewnie sztuczne” – zauważył w myślach komisarz, dodając do tego informację o braku jakichkolwiek oznak dzisiejszego makijażu na opuchniętej od płaczu twarzy.
– Przykro mi z powodu twojego ojca – powiedział nagle Karpiński i jeszcze w tej samej sekundzie zaczął się zastanawiać, co za cholera go do tego podkusiła. Przecież widać, że dziewczyna płakała jeszcze kwadrans temu, po co ją męczyć, skoro na chwilę się uspokoiła?
Komisarzowi odpowiedziała cisza. Spodziewał się właśnie tego, lub rzęsistego potoku łez. Wydawało mu się, że ta druga opcja jest bardziej prawdopodobna. Dziewczyna wyraźnie nie była tak silna, na jaką starała się wyglądać, ale dzielnie walczyła ze spazmami, które zaczynały męczyć ją od środka.
– Posłuchaj... – Karpiński podjął drugie podejście do rozmowy, chociaż doskonale zdawał sobie sprawę, że jak na okoliczności, temat wybrał dość nieciekawy. – Jak masz na imię? – zapytał dla rozładowania początkowego napięcia, chociaż wiedział jaka będzie odpowiedź, bo przed przyjazdem do kostnicy zapoznał się z aktami Zaręby.
– Ola – odpowiedziała dziewczyna w tak nieobecny sposób. Zdawało się, że była idealną kopią matki.
– Posłuchaj, Olu. Wiem, że nie powinienem, ale muszę cię o coś zapytać.
Znowu odpowiedziała mu cisza, z tą różnicą, że dziewczyna już nie siedziała nieruchomo. Powoli zaczynała dygotać, dlatego znalazła zajęcie dla podskakujących dłoni, które od tej pory bawiły się jednym z pierścionków.
– Zdaję sobie sprawę z tego, że dzieci nie chcą źle mówić o rodzicach, ale... – tutaj komisarz wykonał pauzę, sam nie był pewien, czy miała dodać odwagi jemu czy dziewczynie. – Czy twój ojciec spotykał się z kimś?
– Czy mój ojciec spotykał się z kimś? – powtórzyła całe pytanie, jakby chciała dokładnie przeanalizować jego znaczenie. – Czy potykał się z kimś... Nie wiem.
– Nie zauważyłaś nic dziwnego?
Nawet jeśli zauważyła coś niepokojącego, to nie zamierzała się do tego przyznać. Coraz bardziej nerwowo przerzucała pierścionek z dłoni do dłoni.
– Nic mi na ten temat nie wiadomo – rzuciła szorstko, po czym poderwała się z ławki i szybkim krokiem, niemal biegiem, skierowała się do głównych drzwi. W kilka sekund później z gabinetu wyskoczyła jej matka. Zapłakana nawet nie zatrzymała się przy komisarzu, przebiegła obok niego jedną ręką przyciskając apaszkę do twarzy, drugą machając zbywająco przed jego twarzą.  Minął ułamek sekundy i ona również wybiegła z budynku.
Karpiński pozostał sam na środku ponurego korytarza. Widział coś takiego już nie Ra, zawsze jednak dopadało go w obliczu cudzej tragedii osłupienie. Od lat z tym walczył, ale chyba tylko po to, by inni nie uważali go za zbyt miękkiego. Sam cieszył się, że jeszcze rusza go ludzkie nieszczęście. Z tą świadomością swojego człowieczeństwa było mu łatwiej patrzeć w swoje odbicie w lustrze. Jeśli czegoś nauczył się tego poranka, to tylko tego, że kobiety na co dzień bywają niebezpieczne i nieprzewidywalne, ale w obliczu tragedii stają się gorsze od enigmy. Nie można ich w żaden sposób dobrego podejść, nie ma złotego środka, uniwersalnego rozwiązania, które da gwarancję dialogu z kobietą, która przeżywa tragedię.


– Przepraszam, że musiałem panią ściągnąć tutaj tak nagle i szybko – powiedział komisarz podając swojej rozmówczyni paczkę papierosów. Odmówiła ruchem dłoni, komisarz sam zapalił. – Gdyby pani tak nie uciekła z kostnicy, zawiózłbym panią od razu ze mną.
Kobieta wzdrygnęła się na dźwięk słowa „kostnica”. Ponownie zatrzęsła się, gdy Karpiński włączył nagrywanie w dyktafonie. Podczas gdy komisarz wygłaszał przed kobietą formułkę o jej prawach i obowiązkach jako świadka i członka rodziny, spazmach kobieta coraz mocniej oddalała się od rzeczywistości.
– Dlaczego to wygląda tak oficjalnie? Czuję się jakbym była... – przerwała szukając odpowiedniego słowa. – Jakbym była podejrzana, a ja przecież... – załamał jej się głos.
– Gdy przyjechali do pani policjanci, aby poinformować panią o śmierci męża, pani powiedziała, że nie miała z nim kontaktu od środy. Dzisiaj jest już piątek. Pani... – komisarz wertował papiery.
– Anno – skróciła jego poszukiwania kobieta.
– Pani Anno, minęły prawie dwie doby od czasu kiedy mąż się z panią kontaktował, a pani nie zgłosiła jego zaginięcia. Czemu? Czy często znikał?
Anna Zaręba zdenerwowała się. Nie tą spazmatyczną złością, która nią targała od momentu otrzymania informacji o śmierci męża, ale tą nerwowością, która charakteryzuje zdradzoną kobietę.
– Miał kogoś?
– Wydawało mi się, że teraz nie. Dawniej znikał w ten sposób – Zaręba jednak odpaliła papierosa. – Bywało, że po trzy, cztery dni go nie było. Potem wracał jak gdyby nigdy nic. Przez jakieś dwa lata był spokój. Ale od jakiegoś czasu znowu dziwnie się zachowywał. Nosiło go jak dawniej, więc się nie zdziwiłam, jak we środę i czwartek nie pojawił się w domu.
– Czyli nie układało się wam?
– Mężem był strasznym. Ojcem chyba lepszym, bo Ola nigdy się nie skarżyła, większych problemów z nią też nie mieliśmy.
Komisarz poczuł satysfakcję, że trafił w czuły punkt. Nie raz widział, co potrafi zrobić zdradzona kobieta, może to i lepiej, że facetowi się zmarło z kochanką zanim dopadła go jego własna żona.
– Jak pani znosi te zdrady męża? To musi być trudne, prawda? – Karpiński pochylił się lekko w stronę kobiety i starał się, by w jego wypowiedzi znalazła się odpowiednia ilość dramatyzmu. Miał nadzieję, że wyprowadzi kobietę z równowagi, a ta w nerwach powie mu więcej niżby chciała. Jeszcze nie był pewien co i nie chciał wyciągać poszlakowych wniosków, ale czuł, że kobieta coś ukrywa.
– Jak znoszę? Już nie muszę. Panu się wydaje, że jak ja miałam to znosić? Lekko nie było, ale myślałam, że dotrwam jakoś do czasu aż Ola zda maturę. Nie chciałam jej robić przed tym mętliku. To już tylko półtora roku.
– Czy mąż miał jakiś wrogów?
– Wrogów? Nie, chyba nie.
– Chyba nie? Niech się pani dobrze zastanowi, przecież tu chodzi o życie człowieka.
– Zdawało mi się, że mąż był w tym hotelu z jakąś kobietą? I że to był wypadek... – Anna popatrzyła komisarzowi prosto w oczy.
– Równie dobrze mógł to być mężczyzna, a i wypadek nie jest do końca pewien.
– To w końcu jak on zmarł? – zapytała kobieta i jak ocenił Karpiński, w jej głosie i oczach dało się wyczytać szczery, nieudawany smutek.
– Tego dowiemy się po sekcji zwłok. A z kim był w hotelu dowiemy się po analizie nagrań z monitoringu. Póki co musze przyjąć, że śmierć pani męża nie była przypadkiem, bo jeśli okaże się to prawdą, to ważna będzie każda minuta i godzina. Dlatego proszę się zastanowić, czy pani mąż miał jakiś wrogów?
– Ja tego naprawdę nie wiem. Mieszkaliśmy pod jednym dachem, ale nawet spaliśmy osobno od ponad dwóch lat. Mąż mi się z niczego nie zwierzał. Nie mówił, co się dzieje w firmie. Wyznaczył mi limit wydatków, opłacał dom, opłacał wszystkie potrzeby córki. Ja byłam tylko dodatkiem, kulą u nogi, ale na bardzo długim i lekkim łańcuchu. Prawie w ogóle nie utrzymywałam z mężem kontaktów. Jadaliśmy razem tylko wtedy, gdy była z nami Ola. Rodzinne wycieczki ograniczyliśmy do minimum i tak wyszło, że ja większość czasu z Olą spędzałam w domu, mąż zabierał ją  do kina, na kręgle, zakupy.
– A co pani robiła we środę w godzinach popołudniowych i wieczornych? – Karpiński nagle zmienił temat.
– Pan myśli, że ja to teraz pamiętam? – Zaręba odsunęła się razem z krzesłem od stołu. Prawą rękę wyprostowaną oparła o krawędź blatu trzymając papierosa nad popielniczką. Lewą rękę uniosła do góry i zatopiła dłoń w gąszczu brązowych włosów. Wzrok utkwiła w znajdującej się pod sufitem kratce wentylacyjnej. – Chyba wróciłam do domu około dwudziestej. Byłam w domu po pracy koło trzynastej, potem znowu wyszłam i wróciłam gdy kończyły się wiadomości.
– A po powrocie do domu?
– W środy zazwyczaj oglądam z Olą jakiś film, coś co ona znajduje w Internecie.
– Co to było tym razem?
Nastała niemal niezauważalna chwila zawieszenia przesłuchania. Karpiński utkwił wzrok w kobiecie, ta na ułamek sekundy zamilkła w sposób, który odbił się od ścian głuchym pogłosem.
– Nie pamiętam. Ola włącza jakieś bzdurne komedie, a ja udaję, że je oglądam. Za stara jestem na te jej filmy.
– Może córka będzie pamiętać?
– Na pewno. Z resztą, zaraz ją o to zapytam.
– Sam ją o to zapytam – komisarz nie odrywał wzroku od kobiety. Ludzie, którzy nie mają nic na sumieniu zazwyczaj wszystkie swoje emocje ukazują na twarzy.
– Będziecie przesłuchiwać Olę? – trudno było ocenić, czy była bardziej zdumiona czy przerażona. – Przecież ona nie ma osiemnastu lat!
– Ale ma siedemnaście i nie jest o nic oskarżona. Poza tym będzie odpowiadać w obecności psychologa. – Karpiński odpalił kolejnego papierosa i ćmił go w milczeniu obserwując Zarębę.
Ta nadal siedziała w pozycji, jaką przyjęła kilka minut temu. Jakby zastygła w bezruchu z niedowierzania. Komisarz pomyślał, że przybrała klasyczną postawę wyparcia. Wyciągnięta do przodu ręka sugerowała chęć zachowania dystansu i odsunięcia od siebie podejrzeń. Ręka podniesiona do góry sygnalizowała poddanie się bądź poszukiwanie nowej drogi ucieczki.
Milczenie przedłużało się nieznośnie. W końcu Zaręba skapitulowała. Poderwała się gwałtownie z krzesła.
– Pan wybaczy – zaczęła odrobinę nazbyt ostro, gdyby miała nadal z powodzeniem grać zrozpaczoną wdowę. – Nie mam teraz głowy do tego wszystkiego.
– Doskonale panią rozumiem. Może pani już iść. Gdybym miał więcej pytań zadzwonię lub przyjadę.
Kobieta bez słowa skierowała się do drzwi. Już miała wyjść, gdy jeszcze ostatni raz odwróciła się i zapytała:
– Kiedy będzie pan przesłuchiwał Olę?
– Ja? Ja jej nie będę przesłuchiwał – odparł Karpiński. Moja koleżanka zaraz zacznie przesłuchanie. Ma lepsze podejście do dzieci. Ja będę się tylko przysłuchiwał. Ola czeka już w pokoju obok aż my skończymy. Zaraz do nich dołączę. Może pani poczekać na córkę, jeśli ma ochotę.
Komisarz odprowadził kobietę wzrokiem. Przez szybę w drzwiach widział, jak przysiada na krześle przed pokojem przesłuchań. Przez chwilę trzymała twarz schowaną w dłoniach. Kilka razy odetchnęła głęboko po czym wstała i ruszyła korytarzem nerwowo szukając czegoś w torebce. Była już przy schodach, gdy wyjęła z niej telefon komórkowy, następnie zniknęła na klatce schodowej.


Gdy otworzyły się drzwi pokoju przesłuchań, na korytarz wysypała się garstka ludzi. Najpierw wyszedł komisarz Karpiński. Trzymając drzwi w pozycji otwartej rozglądał się w poszukiwaniu Anny Zaręby. Policyjny psycholog pożegnała się z Olą Zarębą, uścisnęła jej dłoń i wystudiowanym terapeutycznym gestem poklepała ją po ramieniu. Potem odeszła w swoją stronę przyciskając do piersi teczkę z dokumentami. Młoda policjantka, która brała największy udział w przesłuchaniu, również wymieniła z dziewczyną uprzejmości i poszła w kierunku przeciwnym do obranego przez panią psycholog. Karpiński odczekał chwilę i zwrócił się do młodej Zaręby.
– Olu, powiedz mi jeszcze raz, jesteś pewna, że mama we środę wróciła do domu, gdy ty już spałaś?
– Proszę pana, czy mama jest o coś oskarżona?
– Nie kochanie – powiedział komisarz i sam nie był pewny, czy dziewczynę okłamał, czy tylko nagiął prawdę. – Mamie po prostu mogło się coś pomylić. Wiem, że jest wam teraz ciężko, trudno skupić myśli w takiej sytuacji.
– To dlaczego pan aż tak mocno wypytuje o tę środę? Przecież mówiłam, że mamie się w różne dni zdarza późno wracać.
– Mama o nic nie jest oskarżona. Po prostu w śledztwie musi się wszystko zgadzać. Muszę być dokładny w każdym calu sprawy, żeby niczego ważnego nie przegapić.
– Rozumiem – odpowiedziała dziewczyna. Patrzyła na komisarza w jakiś szczególny sposób. Miała mądre i dociekliwe spojrzenie. Karpiński pomyślał, że z takim spojrzeniem byłaby dobrą policjantką. Wydawało mu się, że świdruje oczami przez wszystkie warstwy jego umysłu. – Nikt nie chce mi nic powiedzieć. Wiem tylko tyle, że ON nie żyje, ale nie wiem jak zmarł, gdzie, co mu się stało?!
– Olu... O tym powinna z tobą porozmawiać twoja mama. Jej też jest ciężko, ale na pewno jak tylko poczuje się lepiej, to wszystko ci wyjaśni. My sami jeszcze wszystkiego dokładnie nie wiemy.
– Ona nigdy się nie interesowała ojcem! – cedziła dziewczyna przez zaciśnięte zęby. Mimowolnie podniosła na wysokość twarzy rękę i wyciągniętym palcem zaczęła machać Karpińskiemu przed nosem. – Gdyby się nim chociaż trochę zajmowała, to może by wcześniej zauważyła, że go nie ma!
– Dziecko...
– Nie jestem już dzieckiem! – wykrzyknęła i puściła się biegiem w głąb korytarza. Karpiński nie zatrzymywał jej. Z takimi nerwami nie ma co walczyć. Trzeba je przeczekać.
Z rękami w kieszeniach spodni komisarz udał się do swojego gabinetu. Przysiadł za biurkiem wciąż nie wyciągając rąk z kieszeni. To, że Anna Zaręba coś ukrywała było pewne, ale nijak nie udawało się komisarzowi powiązać Zaręby ze śmiercią męża, do której doszło w pokoju hotelowym. Poza tym Zaręba wynajął pokój we czwartek, nie wie środę, a to oznaczało, że poprzednią noc spędził gdzieś indziej. Komisarz podniósł słuchawkę i zaczął wybierać numer wewnętrzny, gdy drzwi otworzyły się i do pokoju wszedł młody policjant. Ten sam, który rano pojawił się pierwszy na miejscu zbrodni.
Bolek Andrzejewski miał dwadzieścia siedem lat. Stał niemal na baczność i prawie sięgał głową górnej framugi drzwi. Z powodzeniem mógłby grać yeti w szkolnych przedstawieniach. Był zwyczajnie wielki, ale nie przekładało się to ani na tężyznę, ani na masę mięśniową. Ten facet był po prostu wielki, co wprawiło niewielkiego wzrostu komisarza w drobne zakłopotanie, którego jednak postanowił nie ujawniać.
– Co masz dla mnie? – zapytał komisarz widząc kopertę w ręce Bolesława.
– To nagrania z kamer z apartamentów. Odebrałem od właściciela obiektu – powiedział kładąc kopertę na biurku. Komisarz wyjął z niej płytę, przyjrzał się jej dobrze i umieścił ją w napędzie komputera. Sprzęt zaszumiał głośno, na ekranie pojawiło się menu. – A co ty tu w ogóle robisz?
– Poprosiłem naczelnika o pozwolenie na udział w sprawie. Kazał siedzieć na dupie i robić wszystko to, co pan komisarz karze. No to jestem.
Chłopak był  z siebie wyraźnie dumny. Od kilku lat pracował w prewencji i chyba nie narzekał, ale gdy tylko zobaczył jak wygląda praca "wydziałowych", to od razu zaświeciły mu się oczy. Nawet jeśli nie oczekiwał od życia na starcie nie wiadomo czego, komisarz postanowił ściągnąć go na ziemię. Ot tak, profilaktycznie.
– Siadaj, oglądaj. Notuj wszystko, co zobaczysz. Jak będziesz miał coś ważnego, to dzwoń na komórkę, numer jest na biurku w notesie. Ja idę do domu Zarębów, bo żona denata coś kręci, a ja jeszcze nie wiem, co.
– Ale komisarzu! To nie wszystko – Andrzejewski zatrzymał go w drzwiach. – Tu się więcej nie zgadza.
– Co masz na myśli? – Karpiński odwrócił się na pięcie i jednym ruchem opadł miękko na stojącą pod ścianą kanapę.
– Recepcjonistka, która pracowała we środę, kiedy Zaręba się meldował, uważa, że mężczyzna, którego znalazła z pokoju, to nie ten sam, którego dzień wcześniej meldowała.
– Zaraz, zaraz. Jak to nie ten sam?
– No normalnie, zaraz zobaczę na nagraniu. Recepcjonistka mówi, że facet, który się meldował zupełnie nie był podobny do tego, którego znalazła w pokoju. Opisała Zarębę jako niskiego blondyna z wąsem. A przecież to zupełnie nie odpowiada jego wyglądowi.
Dobry Boże, co ten chłopak robi jako krawężnik? Przydałby mi się w wydziale – pomyślał z uznaniem Karpiński i wstając z kanapy rzucił oschle:
– Tylko żebyś nic nie przegapił. Będę do dwóch godzin z powrotem, uwiń się z tymi nagraniami – po czym wyszedł pozostawiając otwarte na oścież drzwi.



Dom Zarębów znajdował się na południowych obrzeżach miasta. Nie był wielki, ale posiadał piętro i zagospodarowane mieszkalnie poddasze. Posiadał duży zadbany ogród, co wyraźnie odróżniało go od pozostałych domów w okolicy. Właściciele musieli być osobami otwartymi, bo dom nie posiadał ani ogrodzenia, ani żadnej furtki. Komisarz doszedł do wniosku, że został zbudowany na amerykańską modłę. Obok domu stał garaż, który w momencie gdy podjeżdżał pod niego Karpiński zaczynał się otwierać. Komisarz zablokował podjazd i poczekał w samochodzie na rozwój wypadków. Po kilku chwilach przerywanych nerwowymi naciśnięciami klaksonu, z samochodu w garażu wysiadł niewysoki mężczyzna w średnim wieku. Miał gładko ogoloną twarz i był niemal łysy. Nosił beżowy elegancki sweter, który z jakiegoś powodu zupełnie nie pasował do jego prostej i pospolitej twarzy. Komisarz opuścił szybę po swojej stronie, gdy mężczyzna się do niego zbliżał.
– Czego tutaj?! Blokujesz wyjazd! – facet pochylił się nad oknem kierowcy. – To teren prywatny!
Pewnie krzyczałby dalej i zacząłby mocniej wymachiwać rękami, gdyby komisarz nie śmignął mu przed nosem swoją legitymacją. Ten popatrzył ze zdziwieniem, przez chwilę wykrzywiał twarz odczytując z uwagą słowa na foliowanej karcie, po czym odsunął się od samochodu.
– Komisarz pewnie do pani Zaręby.
– Jak pan na to wpadł? – zapytał ironicznie Karpiński wysiadając ze swojego służbowego samochodu. – Jest w aucie?
– Tak.
– Pan jej każe wysiąść. Musimy porozmawiać.
– Sam jej pan nie może tego powiedzieć? Nie będę wam przeszkadzał.
– Pan się nigdzie nie wybiera – powiedział policjant odpalając papierosa. – Porozmawiamy wszyscy, we trójkę, bo z tego co widzę, to państwo się już znają na tyle dobrze, by nie mieć przed sobą tajemnic, mam rację?
Mężczyzna popatrzył zdumiony. – Pan przecież chyba nawet nie wie kim jestem, a chce mnie pan przesłuchiwać?
– Niech pan nie zaczyna zgrywać ofiary. Ma pan romans z Zarębą, a w świetle ostatnich wydarzeń, każdy kochanek jest na pozycji, która nie wróży mu szczęścia.
– Dlaczego zakłada pan, że mamy romans?
– Koniec zgrywania się – komisarz strzelił papierosem, chociaż była go jeszcze ponad połowa, na chodnik poza posesją Zarębów. – Zapraszam pana na rozmowę tutaj, albo na komendzie.
Nastała chwila ciszy, którą przerwała dopiero Anna Zaręba, gdy wysiadła z samochodu. Wyglądała o wiele lepiej niż kilka godzin temu. Zdawało się, że z jej twarzy zniknęły wszystkie troski i rozpacz po stracie męża. Gdy zobaczyła komisarza przygarbiła się lekko a uśmiech zniknął z jej ust, ale nawet najlepsza poza aktorska nie byłaby w stanie wygrać ze starannie nałożonym makijażem i eleganckim futrem ubranym na niemniej elegancki kostium. Gdy zbliżała się do mężczyzn, jej wysokie obcasy równomiernie wybijały powolny rytm na płytkach podjazdu. Szła bardzo spokojnie starając się odwlec w czasie moment kolejnego spotkania z Karpińskim. Stanęła przed mężczyznami i oschle zadała komisarzowi pytanie.
–Dlaczego pan mnie jeszcze nęka? Chyba już wszystko sobie wyjaśniliśmy. Pan nie ma mnie męczyć, tylko zająć się poszukiwaniem tego, kto zabił mojego męża.
Niech pani nie zgrywa ofiary. Już tłumaczyłem pani przyjacielowi, że jeśli macie państwo zbyt wiele wolnego czasu, to możemy porozmawiać na komendzie. Obawiam się, że jednak ma pani mi kilka rzeczy do wyjaśnienia. Pana też to nie ominie – zakończył wskazując ręką na towarzysza Zaręby.
            Anna zamruczała coś pod nosem, zawróciła, przeszła kilka kroków, nerwowo trzasnęła drzwiami Hondy, którą zamierzała odjechać. Machnęła ręką w kierunku wewnętrznych drzwi w garażu i rzuciła krótko „tędy”. Mężczyźni podążyli za nią, najpierw jej  towarzysz, potem Karpiński.  Przeszli przez garaż i znaleźli się w tylnej części salonu.
            Dom był wyposażony bardzo elegancko a osoba, która była odpowiedzialna za jego wystrój, musiała być miłośnikiem mebli w tylu Ludwika XIV. Przepych i bogactwo wylewały się z każdego kąta domu, czego jego zewnętrzna część wcale nie sugerowała. Z tego, co Karpiński zdążył się zorientować, ten luksus był zasługą zmarłego, bo sama Anna niewiele wniosła do wspólnego majątku. Każdy usiadł na innym meblu należącym do zestawu wypoczynkowego, a odległość jaką przyjęli między sobą Zaręba i jej przyjaciel świadczyła o tym, jak dramatycznie starali się oni zaprzeczyć swojemu związkowi. Komisarz patrzył na te ich „ceregiele”, jak sam nazwał je w myślach, i uznał, że nie ma potrzeby owijania w bawełnę.
– Wiem już, że nie wróciła pani we środę do domu na czas, żeby obejrzeć z Olą film. Domyślam się również, że pani alibi na ten czas siedzi obok – spojrzał na mężczyznę. – Proszę tylko pamiętać, że dalsze kłamstwa nie działają na pani korzyść.
– To prawda, nie wróciłam na czas do domu, ale żeby od razu romans? – odpowiedziała mocno pretensjonalnym tonem Zaręba. Jej towarzysz siedział w tym czasie cicho, jakby mając nadzieję, że Karpiński w ogóle zapomni o jego obecności.
– A co? Woli się pani przyznać od razu do morderstwa? Nie lepiej najpierw do romansu?
            Chwila ciszy.
– Jest pan bezczelny. Ale dobrze, przyznaję, mamy romans.
–Zatem poproszę pana o imię, nazwisko i adres zamieszkania.
            Mężczyzna wydał się mocno zmieszany. Nie przedstawił się, ale sięgnął do kieszeni spodni, wyjął z nich portfel i podał komisarzowi dowód osobisty. – Wszystko jest tam – rzucił patrząc komisarzowi prosto w oczy.
            Karpiński spisał z plastiku dane mężczyzny. Nazywał się Krzysztof Grodzki i miał czterdzieści cztery lata. Nie było dla komisarza zaskoczeniem miejsce zamieszkania mężczyzny, bowiem adres na dowodzie wskazywał, że jego dom mieścił się zaledwie kilka budynków dalej, jeszcze na tej samej ulicy. Romanse sąsiedzkie były niemal tak samo powszechna jak romanse biurowe.
– Od jak dawna się państwo znacie? – pytanie było skierowane do Grodzkiego, ale ten bardzo długo nie odpowiadał, jakby liczył ten czas w myślach i dokładnie układał najdogodniejszą odpowiedź. A może po prostu jak większość mężczyzn, nie przykładał wagi do dat? Anna nie zauważyła, że wokół Grodzkiego wytworzyła się trudna do opisania aura zdenerwowania i sama odpowiedziała na postawione przez komisarza pytanie.
– Znamy się niemal dwadzieścia lat. Ale proszę sobie nie  myśleć, że od takiego czasu okłamuję męża – na jej policzki wstąpił rumieniec, którego nawet solidna warstwa makijażu nie była w stanie zamaskować. – Krzysztof wprowadził się kilka domów dalej jakieś cztery lata temu. I jakoś tak wyszło, sam pan rozumie.
– Nie, nie rozumiem. Z resztą nie od rozumienia jestem, ale od tego, żeby wyjaśnić jak zmarł pani mąż. Już pani tłumaczyłem, że póki nie mam potwierdzenia, że nie zmarł z przyczyn naturalnych, muszę działać tak, żeby nie stracić ani minuty.
– A co z nagraniami? Tam musi być widać, z kim przyszedł do tego pokoju.
– Nagrania są właśnie w analizie. A teraz niech mi pani powie – rzekł komisarz odpalając papierosa, co Zaręba przyjęła z głośnym westchnieniem, – czy mąż wiedział o waszym romansie?
– Co pan sugeruje? – wykrzyknął nagle Grodzki. – Anna dopiero co dowiedziała się o tym, że jej mąż nie żyje, co prawda nie byli od dawna blisko, ale proszę się pohamować! To, że miał na boku jakąś pannę, to jest to, czym powinien się pan zająć! Proszę zostawić nas w spokoju!
– Krzysiek... – próbowała go uspokoić Zaręba. – Pan tylko wykonuję swoją pracę.
            Mężczyzna zrezygnowany rozluźnił mięśnie, które w czasie nerwowej wypowiedzi napięły się pod wpływem ogromnej ilości adrenaliny. Nie wyglądał na zadowolonego, gdy Anna postanowiła zabrać głos i zapewnić komisarza o tym, że chętnie będzie współpracować, bo nie ma nic do ukrycia a zależy jej na tym, by Ola nie żyła w niepewności. Było widać, że dziewczyna bardzo przeżywa śmierć ojca. Komisarz przyjął jej deklarację z lekkim dystansem, ale postanowił skorzystać z chwilowej szczerości Zaręby.
– No więc, wiedział, czy nie wiedział o waszym związku?
– Wiedział. I nie był z tego powodu zadowolony.
– Kiedy widzieliście się ostatni raz?
– Przecież panu mówiłam...
– Ale ja pani nie wierzę.
– Niech pan nie będzie...
– Niech pani przestanie coś ukrywać. Albo kogoś kryć – powiedział Karpiński i nawet nie starał się, by nie zabrzmiało to jednoznacznie, co jeszcze dodatkowo podkreślił przeciągłym spojrzeniem w stronę Grodzkiego.
– Widzieliśmy się we środę. Grzegorz wrócił z firmy około czternastej.
– Pokłóciliście się? – zaryzykował komisarz.
– Tak. Trochę.
– O co?
– Nie podobało  mu się, że kogoś mam. Już mówiłam. Wymagał wierności w zamian za utrzymanie.
– A pani nie była w stanie tej wierności zachować?
            Znowu chwila ciszy. Zaręba skuliła się sama w sobie. Straciła tę pewność siebie, którą charakteryzowała się jeszcze na podjeździe do garażu. Wyraźnie było jej wstyd, pewnie jeszcze wciąż kochała męża, w końcu mieli dziecko, a ono wiąże na całe życie. Komisarz zamyślił się na chwilę nad tą mądrością, ale szybko ją porzucił w obawie, że jeszcze sam się rozklei i zatraci obiektywizm.
– Proszę opisać ostatnie chwile, kiedy widziała się pani z mężem.
– No więc... Sama nie wiem od czego zacząć. Przyszedł do domu bardzo zdenerwowany. Krzyczał, że już dobrze wie, gdzie podziewają się pieniądze, których nie mógł się doliczyć.
– A gdzie się podziewały?
– Dawałam Krzysztofowi. Ostatnio kiepsko mu się wiodło – mężczyzna potwierdził kiwnięciem głowy. – A mój mąż dowiedział się, że łączą nas nie tylko pieniądze. Powiedział, że nie życzy sobie bym utrzymywała z nim jakiekolwiek kontakty. Zagroził, że odbierze od niego wszystkie pieniądze, które ode mnie dostał. Potem wybiegł z domu krzycząc, bardzo nieprzyjemne rzeczy.
– Zjawił się u pana – zapytał Karpiński Grodzkiego, chociaż dobrze wiedział, jaką otrzyma odpowiedź.
– Nie, nie było go u mnie – odpowiedział zgodnie z oczekiwaniami komisarza. I dodał – jakieś dwie godziny później przyszła do mnie Anna i została do późnej nocy – tym razem ona na potwierdzenie kiwnęła głową.
– Czyli spędziliście pół nocy razem? Grzegorz wyszedł z domu wściekły, ale do pana nie dotarł. Pani wróciła do domu prosto od kochanka około północy. Męża dalej nie było w domu?
– Nie. Naprawdę widziałam go ostatni raz popołudniem. Potem się nie pojawił.
            Komisarz zastanowił się chwilę. Uznał, że nie będzie rozsądnie informować Zarębę i Grodzkiego, że póki co są na jego celowniku. Może nagrania coś wyjaśnią, ale wydawało mu się, że ta para kochanków coś ukrywa. Uznał, że najważniejsze w tym momencie jest sprawdzenie nagrania oraz sprawdzenie, jak klarowała się kwestia dziedziczenia majątku po Zarębie. Wciąż działał na domysłach i postanowił je jak najszybciej rozwiać, w związku z czym zdecydował się na natychmiastowy powrót na komisariat.
– Myślę, że dowiedziałem się już wystarczająco. Przepraszam, że państwa niepokoiłem – powiedział, chociaż zdawał sobie sprawę z tego, że na pewno nie zabrzmiało to szczerze. – Odezwę się do pani, gdy będę coś wiedział.
            Kobieta wstała, żeby odprowadzić policjanta do drzwi. Ten jednak podziękował i zapewnił, że sam trafi. Anna usiadła z powrotem na fotelu. Kochankowie nie ruszali się i nie odzywali dopóki nie usłyszeli za oknem dźwięku odjeżdżającego samochodu.



– No to dawaj, czego się dowiedziałeś?– powiedział komisarz ledwo przekroczywszy próg swojego gabinetu.
– W teorii dużo, ale w praktyce chyba wciąż niewiele.
Karpiński przybrał zatroskaną minę. Chłopak był młody, ale bystry i doskonale zdawał sobie sprawę z tego, które wiadomości mogą się przydać, a które nie. Upewnił go w tym przekonaniu notes, ten sam, w którym młody policjant sporządzał notatki w hotelu.
– Zaraz panu włączę nagrania. Zapisałem daty i godziny, które będą dla pana interesujące. Na początek moment meldowania się Zaręby w hotelu.
Komisarz przyciągnął przed komputer drugie krzesło. Andrzejewski chciał wstać, ale ten powstrzymał go ruchem dłoni. Andrzejewski wstukał na klawiaturze pierwsze zapisane dane czasowe. Na ekranie pojawił się hall obiektu hotelowego. W prawym górnym rogu znajdowała się data i godzina.
Za wysoką ladą recepcji siedziała młoda dziewczyna w czarnej koszuli. Pochłonięta była lekturą, ale w pewnym momencie zerwała się na równe nogi i podniosła słuchawkę domofonu. Gdy ją odłożyła, wstała zza lady, poprawiła koszulę i otworzyła wewnętrzne drzwi. Ledwo wróciła za kontuar, gdy w progu hallu stanął mężczyzna. Komisarzowi od razu rzucił się w oczy kapelusz, który z powodzeniem ochraniał twarz przybysza przed dociekliwym okiem kamery. Mężczyzna pozostawał w nim aż do końca nagrania. Z prawej kieszeni płaszcza wyjął portfel, z którego z kolei wydobył prostokąt, który podał na kilkanaście sekund recepcjonistce. Cała scena meldunku trwała około pięć minut. Mężczyzna zapłacił za pobyt gotówką. Gdy wychodził z hotelu, zegar wskazywał godzinę czternastą i siedem minut.
– Facet jest wyraźnie niższy od denata – zauważył głośno komisarz. – Jak to się stało, że recepcjonistka nie zauważyła, że na dowodzie jest inny gość niż ten, który przed nią stał?
– Recepcjonistka jest nowa. Wpisała w program podane przez faceta nazwisko i zobaczyła, że jest stałym gościem. Sprawdziła tylko, czy numer dowodu się zgadza.
Komisarz układał sobie wszystko w myślach. Facet liczył na fart, albo wiedział, że Zaręba jest stałym klientem. Tak czy inaczej, akcja dzieje się w czwartek, a Zaręby nie było widać od środowego południa, kiedy to wyszedł z domu. Następnego dnia pojawia się facet, który podszywając się pod Zarębę melduje go w pokoju hotelowym. Kolejnego dnia, w piątek, znalezione zostają zwłoki prawdziwego Zaręby. Co się działo zatem w pierwszą i drugą noc?
– Kolejne ważne nagranie to moment przyjścia Zaręby do pokoju. Proszę to zobaczyć, to chyba najważniejsza chwila.
Na ekranie wyświetliło się zupełnie niewyraźne nagranie. Było ciemno. W hallu paliło się tylko słabe światło lampki za kontuarem recepcji oraz dwa niewielkie kinkiety na ścianach. W momencie gdy zegar na nagraniu wskazywał godzinę pierwszą dwanaście, otworzyły się drzwi wejściowe, w których stanęły dwie postaci. Wydawało się, że jedną z nich jest mężczyzna, drugą zaś kobieta. Podejrzenia komisarza potwierdziły się gdy para przestąpiła próg hotelu i przeszła dwa kroki w kierunku pokoju numer pięć. Wtedy zadziałała czujka i automatycznie zapaliło się górne światło. Karpiński był pewien, że mężczyzna to Zaręba, świadczył o tym charakterystyczny kształt zarostu, jaki ten miał w chwili znalezienia jego ciała. Tożsamości kobiety nie umiał rozpoznać, przynajmniej nie na pierwszy rzut oka.
Niewysoka kobieta o długich blond włosach podpierała Zarębę, który ledwo trzymał się na nogach. Zachowywał się bardzo spokojnie, mógł być bardzo pijany, lub pod wpływem jakichś środków odurzających. Jego nogi niemal bezwładnie powłóczyły po ziemi. Kobieta pchnęła mężczyznę w bok, a ten wylądował ciężko na postawionej pod ścianą kanapie.
Kobieta miała na sobie spódnicę do kolan, prawdopodobnie dżinsową, płaskie sportowe buty i żakiet. Nie wyglądała na prostytutkę, co komisarz stwierdził mając chwilę na dokładne przyjrzenie się jej, gdy ta stała pod drzwiami pokoju i przetrząsała kieszenie spódnicy w poszukiwaniu klucza do pokoju. Gdy go już znalazła i otworzyła drzwi, na powrót schowała go do kieszeni. Dopiero gdy zaczęła podnosić z kanapy Zarębę, komisarz zauważył, że ten miał na plecach sporej wielkości plecak. Blondynce z trudem udało się chwycić Zarębę pod ramię i zaprowadzić do pokoju. W tym wypadku całość nagrania nie trwała dłużej niż trzy minuty.
Andrzejewski bez słowa wstukał w klawiaturę kolejne dane czasowe. Karpiński również się nie odzywał czekając aż program załaduje odpowiednie nagranie. Podobnie jak w przypadku poprzedniego, zaczynało się ono ciemnością delikatnie łagodzoną przez kinkiety i recepcyjną lampkę. Kiedy na korytarzu rozjaśniło się, stała w nim blondynka. Andrzejewski postukał w ekran długopisem. Była godzina pierwsza czterdzieści siedem. Komisarz popatrzył na Andrzejewskiego z kamienną twarzą. Minęło zaledwie pół godziny. Kobieta wychodząc miała ze sobą plecak, który wcześniej znajdował się na plecach Zaręby. Rozejrzała się nerwowo, po czym zniknęła za głównymi drzwiami.
– Dziwne to wszystko – skwitował Karpiński.
– Szukalibyśmy lekko przysadzistej blondynki po czterdziestce...
– Gdybyśmy nie mieli problemu z fałszywym Zarębą meldującym się w hotelu – Karpiński zbierał w myślach wszystko do kupy, ale nie spodziewał się, że do czegoś go to doprowadzi. Bez wyników sekcji zwłok niewiele mógł zdziałać, bo morderstwo nie zostało nawet jeszcze potwierdzone. Wstępne oględziny dopuszczały taką możliwość, ale nie dawały pewności.
– Rozmawiałem z Anną Zarębą. Okazało się, że ma kochanka.
– To chyba dosyć powszechne, z tego co widzę na co dzień – powiedział Andrzejewski wstając z fotela Karpińskiego. Ten w ogóle nie zwracał uwagi na to, czy siedzi na swoim krześle, czy na jakimś innym, bo myślami był i tak w zupełnie odległym miejscu. Andrzejewski czuł się jednak nieswojo. Miał wrażenie, że nie powinno go tu być. Nigdy nie korzystał ze znajomości, ale tym razem uznał, że pokrewieństwo z naczelnikiem może mu pomóc wkręcić się do wydziału zabójstw. Jeszcze rano wydawało mu się, że to będzie dobry pomysł. Teraz, pod wieczór, czuł się głupio korzystając z protekcji rodziny.
– Kiedy będą wyniki sekcji zwłok?
– Dzwoniłem do zakładu jakąś godzinę temu.
– I?
– I powiedzieli, że mają urwanie głowy, że jest piątek, że nie ma co liczyć na to, że wyniki będą mieli przed poniedziałkiem.
– No to świetnie – skwitował Karpiński oglądając swoje paznokcie. – Mamy związane ręce.
– A żona i córka nie są podejrzane?
– Pewnie, że są, zwłaszcza żona, do tego jeszcze kochanek, ale co ja mogę jak... – komisarz zrobił przerwę, bo drzwi gabinetu otwarły się i przeszła przez nie dwójka policjantów po cywilnemu. Andrzejewski widział ich już wcześniej i wiedział, że należą do grupy dochodzeniowo–śledczej, którą kierował komisarz Marek Karpiński.
– Marku – zaczął wyższy z mężczyzn, na oko jeszcze przed czterdziestką. – Nie mamy nic, zwłaszcza, że...
– Wiem, właśnie o tym mówię. Bez wyników sekcji jesteśmy w dupie, a w zakładzie powiedzieli, że gościa pokroją dopiero w poniedziałek.
Niższy mężczyzna miał w ręku białą papierową teczkę, którą położył przed Karpińskim tłumacząc, że są w to protokoły zgromadzone po wstępnych oględzinach zwłok i miejsca oraz zapisy przesłuchań świadków, spis zabezpieczonych dowodów i śladów.
– A wy coś macie? Zaraz, zaraz! A kto to właściwie jest?
– Nazywam się Bolesław Andrzejewski – przedstawił się podając rękę pierwszemu policjantowi. – Panowie to pewnie Wierzbicki i Molęda, bardzo mi miło.
Wierzbicki nie wyjął rąk z kieszeni. Molęda zrobił to samo i zmierzył Andrzejewskiego wzrokiem. Opadając na kanapę zapytał prowokacyjnym tonem:
– A co ty tu w ogóle robisz? Nie powinieneś krawężników wąchać?
– Dostałem pozwolenie na udział...
– Pozwolenie? To super. Synek.
– Koniec tego! – zagrzmiał nagle zza biurka Karpiński. – Bierzemy się do roboty. Musimy jakoś się streścić i pracować tak, jakbyśmy zaraz mieli mieć pewność, że mamy do czynienia z zabójstwem.
– Gdybyśmy mogli tak działać, to mielibyśmy już nakaz przeszukania domu Zarębów. A tak? Nic nie mamy – mruczał pod nosem Wierzbicki. Widać było, że uwiązane ręce go męczą. Najchętniej już by kogoś zamknął. Byle tylko rozpocząć weekend.
Policjanci jednak jeszcze długo nie kończyli pracy. Karpiński wyznaczał im standardy, z których pierwszy opierał się na niekończeniu służby dopóki nie zostanie rozwiązana rozkopana sprawa. Dlatego też kilka kolejnych godzin, kiedy już minął zachód słońca, policjanci spędzili na poszukiwaniu rozwiązania sprawy. Nie tylko wyjaśnienia śmierci Zaręby, ale także znalezienia sposobu na ominięcie proceduralnych kajdanek. Z czasem mężczyźni mówili coraz mniej, a coraz więcej rozmyślali. W końcu zapanowała zupełna cisza, którą dopiero po kwadransie przerwał komisarz.
– Sam już nie wiem, gdzie mam szukać punktu zaczepienia.
Inni też nie wiedzieli. Atmosfera zrezygnowania gęstniała z minuty na minutę. Molęda otworzył na oścież okno, jakby w nadziei, że świeże powietrze rozjaśni im w głowach. Póki co, nie dość, że walili tymi głowami w ścianę, to jeszcze robili to w ciemnościach i ze związanymi za plecami rękami. Bez wyników badań byli bezsilni.
– Cholera jasna, przecież ta sprawa musi mieć jakieś drugie dno! – wrzasnął nagle Karpiński przerywając ciszę, która zaraz potem znowu zapadła nie czekając nawet minuty. Napięcie sprawiało, że cisza była bardzo niezręczna, szczególnie dla Andrzejewskiego, który nie wiedział, jak się w takiej sytuacji zachować, a opadające powieki podpowiadały mu tylko jedno. Wierzbicki i Molęda patrzyli to na siebie, to na Karpińskiego, jakby licytowali się w myślach, który z nich ma zasugerować komisarzowi, że chyba jedynym możliwym rozwiązaniem jest poczekać do poniedziałku. Widząc niemy cyrk komisarz w końcu sam nie wytrzymał.
– Przepraszam, że was tak przytrzymałem. Wracajcie do domów. Chyba rzeczywiście nic z tego nie będzie.
Trzej policjanci zebrali swoje rzeczy i wyszli na korytarz. Żaden z nich nie życzył komisarzowi dobrej nocy, bo wiadome było, że nie odpuści i będzie czuwał aż do poniedziałku. Gdy za policjantami zamknęły się drzwi, słyszał jeszcze przez chwilę drwiące uwagi, jakie Molęda i Wierzbicki kierowali w stronę Andrzejewskiego, ale zignorował je uznając, że nie będzie sobie zaprzątał głowy dzieciakiem, który za parę dni i tak wróci do patrolowania ulic.



Do późnej nocy komisarz siedział nad papierami, ale wysiłki nie przyniosły pożądanego efektu. Komenda szła spać, nawet psy w boksach przestały szczekać. Sprzątaczka na nocną zmianę leniwymi ruchami zamiatała korytarz. Do gabinetu Karpińskiego nie zapukała. Wiedziała, że wąskie pasmo światła w okolicy framug oznacza, że ktoś siedzi w środku, ciężko pracuje i nie życzy sobie, by mu przeszkadzano. Sama też nie była zadowolona, gdy ktoś wchodził butami w garstkę śmieci uformowaną na podłodze. W czasie wieczornego sprzątania korytarzy rzadko kogokolwiek spotykała. Albo już wszyscy byli w domach, albo pracowali.
Tym razem Karpiński nie wytrzymał. Siedział sam od niemal trzech godzin i z każdą minutą czuł jak zalewa go frustracja. Uchylił drzwi i zobaczył Ostrowską, gdy z trudem schylała się, by zebrać śmieci na szufelkę. Bez chwili namysłu zerwał się by pomóc sprzątaczce.
– O! Panie Marku! Pan to uprzejmy jak zawsze!
– A pani jak zwykle czarująca!
Pani Ostrowska zareagowała rumieńcem jakich próżno szukać u dzisiejszych panien. Karpiński znał dobrze mechanizm działania uprzejmości. Ja pani śmieciuszki, a pani mi szklaneczki. Działali tak od kilku lat i chociaż nigdy nie rozmawiali dłużej niż parę minut, znali swoje zwyczaje i upodobania na wylot. Choć Karpiński był niewiele młodszy od Ostrowskiej, czuł i widział, że jest w znacznie lepszej formie. Z trwogą w oczach spoglądał w przyszłość. Jak ta kobieta zamierza dotrwać do emerytury?
– Co pan tak po nocy siedzi? Domu pan nie ma? – zapytała sprzątaczka, chyba bardziej grzecznościowo niż z ciekawości i nie spodziewając się odpowiedzi, wzięła się za wymianę worka na śmieci w koszu obok automatu z kawą.
– Zmarli spokoju mi nie dają – odpowiedź komisarza brzmiała żałośnie, tym bardziej, że starzejące się ciało wymusiło na jego krtani przeciągły jęk, gdy podnosił się z przykucnięcia.
– Panie komisarzu... Pan się tym trupem z hotelu zajmuje, prawda?
Komisarz chciał gwałtownie zareagować, ale szybko odpuścił. Ostrowska znała ten komisariat lepiej niż on i naczelnik razem wzięci, słyszała dużo spędzając w pracy niemal całe noce. W nocy było cicho, zatem i więcej można było usłyszeć. Nie biorąc udziału w sprawach czasem też więcej dostrzegała, bo policjanci z wieloletnim stażem mieli skłonność do niezauważania bądź odrzucania tego, co wydawało się oczywiste.
– Tak się kończą miłosne eskapady...
Kiedy Ostrowska mamrotała pod nosem swoje teorie na teram wierności i seksu nastolatków, Karpiński starał się jak najdokładniej słuchać. Ta kobieta widziała i wiedziała więcej niż ktokolwiek mógłby przypuszczać.
– Młode siksy tylko polują na bogatych!
Młode siksy może i tak, ale na nagraniu wyraźnie było widać kobietę w średnim wieku. W wieku Ostrowskiej jeszcze nie była, ale do miss nastolatek też już miała daleko.
– Wydziwiają, dawniej się takie rzeczy nawet nikomu nie śniły!
– No wie pani, znak czasów...
– Panie komisarzu – pobłażliwym tonem zaczęła sprzątaczka. – Ja niejedno już widziałam i słyszałam, ale żeby w sukienkach faceci chodzili – to już przesada!
Komisarz też wiele widział i wiedział, że nie należy oceniać ludzi po ich powierzchowności i miał nieco bardziej liberalne poglądy, ale wolał o tym nie mówić głośno w pobliżu Ostrowskiej. Grzecznie podziękował za rozmowę i wrócił do gabinetu z głową pełną nowych mądrości i recept na życie.



Było już dość jasno, gdy w gabinecie Karpińskiego rozległ się dźwięk telefonu. Komisarz machinalnie podniósł słuchawkę i po kilku sekundach odłożył ją z powrotem na staroświeckie widełki. Całą noc spędził przy biurku zastanawiając się nad śmiercią Zaręby. Spodziewał się, że do poniedziałku nie przyjdą wyniki sekcji zwłok, jednak telefon w sobotni poranek przywrócił Karpińskiemu wiarę w organa ścigania.
Nie minęło pół godziny, gdy w drzwiach gabinetu stanął patolog.
Wyglądał i pachniał inaczej niż ostatnio, ale Karpiński oszczędził sobie komentarza, bo wiedział, że sam nie prezentuje się lepiej. Lekarz miał pod płaszczem kitel, czysty co prawda, ale po chwili zastanowienia i tak doszedł do wniosku, że szpitalne wdzianko w połączeniu z wiedzą o jego specjalizacji musi powodować niesmak, wszedł zatem do środka, zamknął za sobą drzwi i usiadł na krześle tak, jak stał – w płaszczu. Z torby wyjął teczkę i z typową dla siebie powagą wydał osąd.
– To było morderstwo.
Komisarz spodziewał się tego tak samo mocno, jak tego, że o poranku nad miastem pojawi się jasna łuna. Mężczyźni popatrzyli na siebie wymownie. Potem w ten sam sposób skierowali oczy na puste kubki i szklanki po kawie. Karpiński bez słowa wyszedł zza biurka, zgarnął wszystkie naczynia z gracją pracownicy baru mlecznego i umieścił je w umywalce. Mężczyźni musieli znać się od lat, bo patolog bez słowa namowy wstał i z teczką w ręku ruszył za Karpińskim, który wyszedł na korytarz. Zatrzymali się dopiero przy sfatygowanym automacie z kawą. Gdy maszyna wydała z siebie wszystkie dźwięki rozpadu Kozyra i Karpiński usiedli na pobliskiej ławeczce.
– Znam cię na tyle, żeby wiedzieć, że nie odpuścisz.
– No, weekend miałbym z głowy.
– Miałbyś, ale już nie masz.
– Dobra, dawaj. Co ustaliłeś?
– Na razie niewiele – powiedział otwierając teczkę, – ale wystarczająco, żeby na sto procent uznać, że facet nie odpłynął przypadkiem w czasie igraszek. Jestem nawet skłonny powiedzieć, że to było pozorowanie wypadku, ale to w sumie twoja działka. Przede wszystkim otarcia na kostkach i nadgarstkach. Ofiara była w chwili znalezienia przywiązana do łóżka dość grubymi taśmami, pewnie z pierwszej lepszej pasmanterii. Te taśmy są zbyt delikatne, by wywołać takie podrażnienia, ślad na lewej kostce jest wyraźnie prążkowany. Z zagłębień w wytarciach udało mi się wyjąć włókna, które już odesłałem do analizy. Sprawa druga – w żołądku denata nie znalazłem śladów żadnych pokarmów spożywanych przynajmniej przez dwadzieścia cztery godziny przed śmiercią. Kwestia trzecia to trochę domysł, ale może jednak. Na prezerwatywie nie było ani miligrama ludzkiego DNA, ani na zewnątrz, ani w środku. Według mnie została naciągnięta już po śmierci faceta. Ostatnia sprawa to niewielkie nakłucie w zgięciu prawego łokcia. Jeszcze nie wiem, co mu podano, te informacje pewnie zbyt szybko nie przyjdą, bo to czasochłonne badania – lekarz zdawał sobie sprawę z tego, że komisarz postawił już w myślach diagnozę, do tego tożsamą z jego diagnozą, mimo to nie powstrzymał się od jej wypowiedzenia. – Jak dla mnie to on był przetrzymywany przez kilkanaście godzin a potem ktoś zaprowadził go do hotelu i upozorował wypadek.
Kolejne minuty mijały w ciszy. Mężczyźni dopijali podłej jakości kawę. W tej chwil wyglądali na dobrych przyjaciół, chociaż Karpiński zwykł myśleć, że nie potrzebuje w życiu żadnego człowieka i chyba bał się nazywać któregokolwiek znajomego przyjacielem.
– Dzięki, że zabrałeś się za to tak szybko – powiedział starając się, aby zabrzmiało to naturalnie. – Dzwonię po chłopaków, bierzemy się do roboty.
–Tyle mogę zrobić – odpowiedział Kozyra. – Idź się przespać. Przynajmniej ze trzy godziny. Zwołaj ludzi na dziesiątą, nie budź ich wcześniej.
– Andrzej, daj spokój... – zajęczał komisarz wyciągając z kieszeni papierosy. – Dam se rade – zaakcentował.
– Marek, ogarnij się. Na kawie i papierosach daleko nie zajedziesz.
– Wiem, wiem. Ale Andrzej, co ty w ogóle wiesz o zdrowiu?
– No tak, masz rację – mężczyźni podali sobie ręce na pożegnanie. – Badam trupy. Mało w nich życia, ale wiesz co?
– Co?
– Ty dzisiaj nie lepiej wyglądasz.
Gromki śmiech patologa i parsknięcie komisarza rozległo się po niemal pustym korytarzu. Karpiński przez chwilę zastanawiał się, jak to jest w życiu, że co chwilę z kimś się trzeba żegnać i iść w drugą stronę. To znaczy, że ktoś zawsze idzie pod prąd. Zdawało mu się, że to najczęściej jest on. Chciał rzucić peta na podłogę, ale pomyślał o Ostrowskiej. Zaniósł go do gabinetu skąd wystrzelił palcami przez okno. Gdy spojrzał na biurko od razu zauważył zmianę. Na blacie leżała kolejna teczka i odróżniała się od innych bladoczerwonym kolorem. Pozostałe teczki były białe lub lekko żółtawe i mogły pochodzić z różnych źródeł. Teczki bladoczerwone zawsze miały jedno źródło, którym było laboratorium.
Nie zastanawiając się długo sięgnął po komórkę i wprawnymi ruchami wstukał z pamięci numer telefonu.
– Andrzej, podziękuj ode mnie Basi. Twoja żona jest niezastąpiona.
– Podziękuję. Ale mówiła, że to dla niej żaden problem, skoro ja i tak nie wracam do domu, tylko do rana siedzę w kostnicy.
– Jesteście świetni. Widzę wam butelkę dobrego wina.
– Mam lepszy pomysł – rzucił tajemniczo Kozyra.
– Jaki?
– Przyjdź na chrzciny naszej córki.
– Andrzej! Dlaczego nic nie mówiłeś?
– No przecież teraz mówię! – w głosie Kozyry było słychać szczery śmiech.
– Gratuluję. Ucałuj ode mnie Basię.
– Dzięki. Trzymaj się i powodzenia, jakbyśmy byli ci jeszcze potrzebni, wiesz co robić.



„Są zawody, w których pojęcie weekendu nie istnieje”, pomyślał Karpiński patrząc na zegarek. Była sobota, dochodziła godzina dziesiąta. Zebrał ludzi tak szybko, jak się tylko dało, ale też skorzystał z rady Kozyry i zdrzemnął się przez dwie godziny. Teraz czekali aż dojedzie do nich Andrzejewski. Karpiński nie wahał się ani chwili i wiedział, że gdy będzie miał kogoś posłać w sobotni poranek po nakaz do prokuratora, to pośle właśnie Andrzejewskiego. Właściwie nie wiedział, za co, ale czuł, że delikatne „przeoranie” się chłopakowi przyda. Tak na wszelki wypadek, żeby mu się odechciało wypraw do wydziału zabójstw zanim do tego naprawdę dorośnie. Przed domem Zarębów zgromadziło się kilka radiowozów oraz białe, nieoznakowane auta, którymi przyjechali technicy laboratoryjni. Nie czekali długo, bo ledwie w kwadrans po zajęciu przez nich chodnika, przyjechał Andrzejewski. Nie odezwał się nawet słowem, gdy z uśmiechem na twarzy podszedł do Karpińskiego i podał mu dwa świstki papieru. Komisarz przyjrzał się im, na jego twarz wstąpiła radość. Pomyślał, że dobrze jest mieć dłużników, którzy będą zmuszeni go spłacić nawet w dzień wolny. Prokurator i tym razem nie zawiódł wystawiając dwa świeżutkie nakazy przeszukania. Jeden dotyczył domu Zarębów, drugi domu Grodzkiego. Komisarz zwołał wszystkich ludzi i zgromadził wokół swojego samochodu.
– Dzielimy się na dwa obozy. Jeden idzie do Grodzkiego, drugi pozostaje tu. Chciałbym, żeby przeszukania odbywały się równolegle. Dbajcie o to, by Anna Zaręba i Krzysztof Grodzki nie opuszczali swoich domów i się nie spotkali. Czy to jest zrozumiałe?
            Policjanci i technicy pokiwali twierdząco głowami po czym zaczęli rozchodzić się w dwóch kierunkach. – I pamiętajcie jeszcze o jednym – dodał na koniec. – Wszystkie informacje przynosicie mi osobiście, żadnego nadawania przez radio. Daleko nie macie. Wszelkie rozmowy o znalezionych dowodach odbywają się na osobności. Gdy skończył z pobliskiej przecznicy wyjechał z piskiem opon samochód. Zaparkował i wysiedli z niego policjanci, Molęda i Wierzbicki. Byli wyraźnie w złej formie, prawdopodobnie jeszcze nie wytrzeźwieli do reszty po nocnej libacji, co komisarz skwitował jednoznacznym gestem. Wyciągnął przed siebie rękę, w kilka sekund później Molęda położył na dłoni przełożonego kluczyki do służbowego samochodu. Popatrzył na policjantów z politowaniem i odesłał ich do domów. Na piechotę. Sam skierował się do domu Zaręby a Andrzejewskiego wysłał do Grodzkiego.
            Przeszukanie u Zarębów szło gładko. Wszystkie rzeczy były poukładane i posortowane. Dokumenty z dokumentami, leki z lekami, pieniądze w sejfie a w szafkach z ubraniami tylko ubrania, nic ukrytego.
– Cholera jasna – usłyszał nagle Karpiński. To była Anna Zaręba, podszedł więc do niej. – Nie ma peruki – powiedziała wskazując na pustą głowę do treningu fryzjerskiego. – Ola lubiła fryzjerstwo. Kupiłam jej kiedyś taką głowę i perukę, żeby mogła ćwiczyć.
– Jaki był kolor włosów?
– Blond.
            Komisarz w milczeniu patrzył jak policjanci ładują w kartony przedmioty, które mogą się przydać. Kilka segregatorów z dokumentami, albumy ze zdjęciami, pamiętnik Oli i komputer Grzegorza Zaręby.
            W pewnym momencie do domu wpadł Andrzejewski. W rękach miał taki sam karton, jak ten, który trzymał komisarz, różnił się tylko oznaczeniami na wieczku. Uchylił go lekko a komisarz zajrzał ukradkiem do jego wnętrza.
– Powinien pan zobaczyć piwnicę – dodał Andrzejewski. Był pewny siebie, więc musiały być w niej jakieś niezbite dowody.
– Gdzie jest Grodzki?
– Czeka w radiowozie. Chciał uciec przez dziurę w ogrodzeniu, ale żeśmy go  na czas zatrzymali.
– Dobra robota – zakończył komisarz kładąc na ziemi trzymany przez siebie karton. – Ja jadę z Grodzkim na komendę. Jak skończycie przeszukanie wyślijcie co trzeba do analizy. Ja ściągnę laboranta. Potem marsz na komendę i macie przekopać wszystko, co ze sobą stąd weźmiecie. Chcę mieć dobrze nakreślony motyw!



Komisarz zaczynał się coraz bardziej denerwować. Miał wszystko, co było mu potrzebne do rozwiązania i zamknięcia tej sprawy. Wiedział, że Grodzki miał romans z Anną Zarębą. Wiedział też, że był na celowniku Zaręby. Zaręba krzyczał we środę do żony, ze pójdzie do tego małego gnojka i nogi z dupy mu powyrywa.  Krzyczał, że nie życzy sobie, by jego żona, póki jest na jego utrzymaniu, mieszka w jego domu, była mu niewierna. Zaraz potem wybiegł z domu, cały czas krzycząc, że  się z Grodzkim policzy. Wiadome już było, że dotarł do domu sąsiada, chociaż ten utrzymywał, że było inaczej. Walił w jego drzwi pięściami, o czym świadczyły obicia na drzwiach wejściowych i znaleziony odcisk buta. Grodzki jednak szedł w zaparte twierdząc, że nie ma nic wspólnego ze śmiercią Zaręby.
Mijały kolejne minuty i kwadranse. Komisarz coraz mocniej przypierał podejrzanego do ściany coraz głośniej zadając jedno pytanie:
– Zabiłeś Zarębę czy nie?
I za każdym razem dostawał tę samą odpowiedź.
– Nie, nie zabiłem go.
– Skoro go nie zabiłeś, skoro to nie ty jesteś na nagraniu, skoro to nie ty się za niego podszywałeś i nie ty udawałeś starzejącą się blondynę, to dlaczego wszystkie dowody świadczą przeciwko tobie? Spreparowałem nagranie? Może podrzuciłem ci perukę Oli i specjalnie zostawiłem na ciele Zaręby włosy z tej peruki? Linę też ci podrzuciłem, co? Ślady węgla pewnie też spreparowałem, bo uparłem się, żeby znaleźć zabójcę, co!?
Komisarz wyszedł z hukiem z gabinetu i jak pocisk wpadł go pokoju obok, w którym siedziała Anna Zaręba. Jego nerwy znajdowały się na skraju wytrzymałości, dlatego zachował się tak, jakby miał do czynienia z najgorszym kryminalistą. Strącił jednym zamachem wszystkie przedmioty ze stołu, w tym popielniczkę, której rozbicie na podłodze odbiło się donośnym pogłosem od ścian. Policjantka, która zajmowała się przesłuchaniem Zaręby odsunęła się przerażona razem z  całym krzesłem. Widziała już nieraz komisarza w akcji, ale zazwyczaj obserwowała go zza weneckiego lustra. Spodziewała się, że w stosunku do Zaręby będzie delikatniejszy, bo Karpiński nigdy nie posłużył się przemocą wobec kobiety. Mimo to postanowiła cofnąć się pod samą ścianę i bez słowa przyglądać się sytuacji.
– Mam tego serdecznie dość! Sprytnie to sobie wymyśliłaś. Zwalę całą winę na kochasia, jest we mnie zapatrzony, pozbędzie się męża – kuli u nogi. Tak sobie myślałaś?
            Zaręba miała w oczach łzy. Trzęsła się cała i próbowała coś powiedzieć, ale nie była w stanie pokonać miotających nią spazmów. Komisarz poczuł, że adrenalina pompująca jego krew zaraz rozerwie tętnice a on wybuchnie niszcząc wszystko, co było naokoło.
– Ja nic nie zrobiłam! – wykrzyczała w końcu. Cały jej makijaż zdążył się rozpłynąć po opuchniętej twarzy. Próbowała zbierać spływający tusz do rzęs wierzchem dłoni, ale jedyne co uzyskała, to efekt podbitych oczu. – Ja naprawdę nic nie zrobiłam! Grzegorz wybiegł z domu i tyle go widziałam, potem poszłam do Krzysztofa i spędziłam tam cały wieczór i pół nocy!
– I nie masz nic wspólnego z jego śmiercią?
–Ile razy mam to powtarzać?!
– Aż uwierzę. Bo wciąż nie mówisz mi wszystkiego – w tym momencie komisarz postanowił zrezygnować z agresywnej postawy i spróbować wzbudzić w kobiecie strach i posłuszeństwo innymi środkami. Wyjął z kieszeni paczkę papierosów, odpalił dwa i podał jeden Annie. Potem usiadł naprzeciwko, wyprosił gestem ręki przerażoną policjantkę i zaczął łagodniejszym tonem.
– To nie ma znaczenia, czy powiesz mi prawdę, czy nie, bo Krzysztof i tak jest już pod ścianą. Sam się jeszcze nie przyznał, ale mamy wystarczającą ilość dowodów, by skazać go za morderstwo. Jeśli naprawdę nie masz z tym nic wspólnego, to musisz mi to jakoś udowodnić, bo peruka, która rzekomo została ukradziona z twojego domu niespodziewanie znalazła się w czasie przeszukania w domu Grodzkiego, a to nierozerwalnie wiąże cię ze śmiercią męża. To, że nie widać cię na nagraniu, dla nas oznacza tylko tyle, że nie brałaś w morderstwie bezpośredniego udziału, ale nie wyklucza, że nie zostało ono przez ciebie zaplanowane i zlecone.
– Co mam zrobić, żeby mi pan uwierzył? – płakała kobieta nie podnosząc wzroku znad krawędzi stołu. – Ja naprawdę nie mam z tym nic wspólnego. Strata męża może nie była dla mnie wielkim ciosem, ale miałam nadzieję, że skoro to się stało, to rzeczywiście był to wypadek, który Grzegorz zafundował sobie z własnej głupoty. A teraz jeszcze to...
– Co, „to”?
– Mówi pan, że to Krzysiek zabił Grzegorza. Boże, czym ja na to sobie zasłużyłam? Teraz straciłam ich obu, chociaż żadnego tak naprawdę nigdy nie miałam...
– Co pani przez to rozumie? – komisarz był zadowolony z efektów zmiany swojego tomu, bo wyraźnie przynosił on skutki. – Proszę mi podać jakiś ważny fakt, coś co sprawi, że Grodzki przestanie się zapierać, że nie zabił pani męża. My naprawdę mamy wystarczająco dużo dowodów, by prokurator wydał oskarżenie, ale chcemy, by sam się przyznał, bo to nam znacznie ułatwi pracę.
            Kobieta znowu się zawahała, pokręciła na krześle, coś zamruczała pod nosem, jak zawsze kiedy coś jej nie pasowało. Potem popatrzyła komisarzowi prosto w oczy i powiedziała:
– Dobrze. Niech mnie pan słucha.
            Więc komisarz słuchał. Po dziesięciu minutach wyszedł z pokoju z nowymi wiadomościami, które sprawiły, że poczuł się lepiej. Jedyne czego potrzebował to mały bodziec, może lekka prowokacja, jakiś niezbity dowód. Postanowił pozwolić akcji rozwijać się samodzielnie. Spokojnym krokiem wrócił do pokoju, w którym siedział Grodzki. Był zdenerwowany, ale starał się to ukryć.
– Nie masz najmniejszych szans – powiedział nonszalancko komisarz. Tym razem naprawdę chciał Grodzkiego wyprowadzić z równowagi. Nerwy nigdy nie działają na korzyść przesłuchiwanych, tego nauczył się przez lata praktyki.
– Nie macie dowodów.
– Mamy próbki w analizie.
– To jeszcze o niczym nie świadczy.
– Mamy perukę i włos z ciała Zaręby. Mamy linę i włókno z ciała Zaręby. Mamy twoją piwnicę i ślady węgla na ciele Zaręby. Mamy coś jeszcze, ale to zostawię sobie na później.
– Gówno prawda. Nie macie motywu.
– No przecież Anna jest twoją kochanką. To wystarczający motyw!
– Już mówiłem, niewiele dla mnie znaczy.
Karpiński popatrzył na Grodzkiego. Pewnie długo by się tak jeszcze licytowali, gdyby do pokoju przesłuchań nie wszedł nagle Andrzejewski. Przeprosił i wezwał komisarza na korytarz. Ten uśmiechnął się szeroko, bo czuł, że właśnie przyszło to, czego oczekiwał. Najważniejsza wiadomość, coś co rozjaśni motyw działania Grodzkiego. Było oczywiste, że kierowało nim coś więcej niż zazdrość, czy obrona własna. On ten plan pielęgnował już od dłuższej chwili.
Krzysztof Grodzki siedział z kamienną twarzą na krześle na przeciwko drzwi do pokoju i patrzył na usta policjantów. Wiedział, że mówią o sprawie Zaręby i zdawał sobie sprawę z tego, że zrobią wszystko by udowodnić mu winę. Co z tego, że miał w piwnicy linę i węgiel? Przecież nie tylko on ogrzewa dom w ten sposób! Lina jak lina, też może się przecież znaleźć w każdym domu. On sam używał jej do przywiązywania siebie w czasie zimowego odśnieżania dachu domu, co zawsze robił sam, bo uważał, że firmy strasznie dużo sobie za to liczą. „Też mi dowody”, myślał obserwując policjantów. Wciąż sądził, że jakoś się wykręci, bo przecież takie dowody, jakie zgromadzili, to nic wielkiego. Szkoda tylko, że nikt go nie słuchał i mu nie wierzył, gdy mówił, że tak naprawdę nie zależy mu na Annie, że nie jest w niej na tyle zakochany, by dla niej zabijać. Młodszy policjant machał przed oczami starszego jakimś zeszytem. Gdy skończyli, Karpiński zaczął swoją grę.
– Co się dzieje z tym światem... Nie tylko ty jesteś grzesznikiem – Grodzki siedział zdziwiony. Nie wiedział, co się dzieje. – Właśnie się dowiedziałem, że córeczka Zaręby nie była taka święta, na jaką wygląda. Przeczytaliśmy jej pamiętnik.
            Grodzki zmrużył oczy. Na jego czole pojawiła się strużka potu. Zadowolony z siebie Karpiński kontynuował przesłuchanie.
– Opisała w nim swoich kochanków, bo jak się okazuje miała ich sporo, zwłaszcza jak na swój młody wiek. Nie podaje imion, ale jeden z opisów wyraźnie pasuje do ciebie. Co gorsza, chyba nie miała jeszcze wtedy piętnastu lat. Czyżby tatuś dowiedział się o twoich schadzkach z jego córunią i postanowił ukrócić cię o głowę? Szkoda tylko, że mu się nie udało. Muszę przyznać, że nieźle to sobie ukartowałeś,  ale wiesz co? Nie jesteś taki cwany, jak ci się wydawało. Odpowiesz za morderstwo, upozorowanie wypadku, pedofilię i pewnie jeszcze kilka paragrafów uda mi się tobie przypiąć.
      W miarę jak Karpiński mówił coraz więcej żyłek i błyszczących strużek wstępowało na czoło Grodzkiego. Zaciskał pięści i  coraz ciężej oddychał. Na kilka sekund przed wybuchem zamknął oczy, by nagle otworzyć je i pokazać spojrzenie pełne gniewu.
– Ola jest moją córką! A ten gnój z nią spał! Wykorzystywał ją, a ona mu się dawała, bo przez lata przyzwyczajał ją do tego, że może ich łączyć coś więcej! Należało mu się!
            Komisarz wyjął z kieszeni telefon komórkowy i sprawdził, czy nagrywanie jest włączone. Było, więc położył telefon na stole, bo już nie musiał się z nim ukrywać. Zastosował po raz kolejny ten sam gest, który niemal zawsze działał. Podał Grodzkiemu papierosa, którego ten odpalił z nieskrywaną ulgą. Karpiński zadumał się nad siłą papierosa i uznał, że chociaż nie rozumie mechanizmu jego działania, to jednak nadal będzie korzystał z tego, że potrafi on tak bardzo wzbudzić w zaufanie w przesłuchiwanej osobie. Najpierw krzyki i straszenie, potem załamanie nerwowe a na koniec papieros i odrobina współczucia.
– Wiem, chciałem tylko żebyś mi sam o tym powiedział.
            Grodzki ciężko odetchnął. Kilka razy bardzo mocno zaciągnął się papierosem, potem zgasił go w popielniczce i o wiele zmiękczonym tonem rozpoczął swoją historię.
– Ola jest moją córką. Gdy siedemnaście lat temu dowiedziałem się, że Anna jest w ciąży spanikowałem i zniknąłem. Ale kilka lat temu mój droga znowu skrzyżowała się z drogą Anny. Gdy zobaczyłem Olę wiedziałem, że muszę być blisko niej. Anna prosiła, bym nie mieszał jej w głowie do matury, więc siedziałem cicho. Ale nie mogłem spokojnie patrzeć jak ten drań wykorzystuje to, że nie jest biologicznym ojcem Oli. Powiedział jej, że nie jest jej ojcem i kupił sobie jej miłość prezentami. Nie mogłem tego znieść – mężczyzna zaczął płakać.
            Komisarz był bliski uczucia litości, ale zaraz potem przypomniał sobie, że ma przecież do czynienia z człowiekiem, który dopuścił się morderstwa z premedytacją i upozorował wypadek. Wszystko miał doskonale przemyślane i zaplanowane. Nie działał pod wpływem chwili, ale na zimno przekalkulował cały plan pozbycia się Zaręby.
– Najważniejsze mam na taśmie. Za chwilę przyjdzie do pana inny policjant i spisze szczegółowe zeznania – powiedział zostawiając Grodzkiego samego.


            Gdy kilka godzin później Karpiński kończył rozmowę z Anną Zarębą było mu jej żal. Miała zupełną rację, gdy powiedziała, że straciła obu mężczyzn, chociaż nigdy nie miała żadnego z nich tylko dla siebie. Teraz siedziała zapłakana i patrzyła na swój telefon komórkowy. Raz za razem odrzucała połączenia, które przychodziły od jej córki. W końcu znalazła w sobie odrobinę siły i przesłała jej krótką wiadomość. „Nie teraz” napisała i schowała telefon do torebki.
– Co ja mam jej powiedzieć? Jak mam patrzeć jej w oczy? Tyle kłamstw, z mojej, z jej strony...
            Komisarz nie wiedział, co ma jej doradzić. Sytuacja była naprawdę beznadziejna.
– Musi pani być wyrozumiała i mieć nadzieję, że córka też będzie. Nawet jeśli będzie miała do pani żal i będzie panią oskarżać, musi być pani wyrozumiała.
– Ma pan dzieci? – zapytała Anna. Rada komisarza wydała się jej bardzo mądra, jakby wypowiadał ją ojciec. Ten jednak zaprzeczył wychodząc kiwnięciem głową i z żalem w głosie powiedział wychodząc:
– Musi być pani silna. Proszę jechać do córki. Ona ma teraz tylko panią.
         Kiedy Karpiński opuszczał komisariat było już ciemno. Pożałował, bo było zbyt późno,  by odwiedzać rodzinę. Czuł, że musi to zrobić, ale rozsądek podpowiadał mu, że lepiej będzie, jak uda się bezpośrednio do domu. Powoli prowadził samochód zatrzymując się co jakiś czas by w spokoju zapalić papierosa. Wysiadając przed blokiem z samochodu uśmiechnął się jeszcze zadowolony, bo sprawę udało się zamknąć w dwa dni. Dwie doby były wynikiem bardzo pożądanym w jego wydziale. Cieszył się, bo może wpadnie im jakaś premia. Do rodziny lepiej pojechać  z premią. Zdecydowanie.

Sylwia Tomasik, Kraków 2013

2 komentarze:

  1. Dobra robota!Świetne opisy i bardzo mi się podoba twój styl pisania!Genialnie!Lubię takie historie!
    Zapraszam do siebie:noweprzygodykomisarzaalexa.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję serdecznie za miłe słowa! Znajdę chwilę w jakiś miły wieczór i chętnie zapoznam się z Twoim tekstem. Pozdrawiam!

      Usuń