niedziela, 27 kwietnia 2014

Krwawa setka, nr 3: Arthur Conan Doyle "Pięć pestek pomarańczy"

Twórczość Athura Conan Doyle’a od wielu lat jest mi bliska, przy czym nie zamykam się wyłącznie w sferze jego kryminałów, bo chociaż nie można odebrać im miana znakomitych utworów, to jednak poza kryminalna twórczość Doyle’a również może przynieść wiele radość. Tak czy inaczej, dzisiaj postanowiłam zrecenzować krótkie opowiadanie „Pięć pestek pomarańczy”, które ukazało się w zbiorze „Przygody Sherlocka Holmesa”.

Tych kilka stron opowiadania uważanych jest za jedne z najważniejszych w całej karierze pisarskiej Doyle’a, co postaram się sama za chwilę umotywować. Ale najpierw kilka słów o zagadce. John Watson snuje opowieści oparte na wspomnieniach ze wspólnie rozwiązanych z Holmesem spraw. Jedną z nich jest ta, na którą załapał się przypadkiem, będąc w odwiedzinach u starego przyjaciela. Pewnego deszczowego jesiennego popołudnia niespodziewanie pojawił się w mieszkaniu detektywa młodzieniec. Od początku było wiadome, że sprawa, z którą przychodzi spędza mu sen z powiek i że nikt inny nie jest w stanie jej rozwiązać. Wszak fatygował się do Holmesa w deszczu.

Młody Openshaw jest dziedzicem majątku, nad którym wydaje się ciążyć klątwa, lub przynajmniej wielki spisek. Kolejny właściciele giną w tajemniczych, pozorowanych na wypadek lub samobójstwo okolicznościach w niedługim czasie po otrzymaniu listów o bardzo tajemniczej treści. Koperty, które przychodzą do kolejnych mężczyzn zawierają w sobie wyłącznie pestki pomarańczy w liczbie sztuk pięciu oraz krótki podpis: „K.K.K.” i instrukcję: „zostaw papiery na zegarze słonecznym”. Sytuacja staje się poważna gdy młody OpenShaw również otrzymuje taką wiadomość. Chciałby spełnić żądanie anonimowego autora listu, ale wie, że nie jest w posiadaniu dokumentów, o których jest mowa, bo przed laty zostały zniszczone przez znajdującego się w takiej samej sytuacji wuja klienta. Historia zatacza koło, Openshaw nie wie, co robić, wie tylko, że pięć pestek pomarańczy nie wróży nic dobrego.

Zagadka w sam raz dla Sherlocka Holmesa, który dla byle zagwozdki nie wstawał nawet z fotela. Ta jednak była ciekawa, o czym tajemniczy klient zapewnił detektywa kilkukrotnie, jakby znając jego złożoną osobowość i wiedząc, że byle spraw nie przyjmuje. To scena typowa dla opowiadań i powieści o Holmesie. Zanim akcja przejdzie do głównego tematu, prowadzona jest pewnego rodzaju „gra wstępna”, wyjście z punktu „stasis”, zaciekawienie detektywa a przy tym czytelnika. Poza tym liczy się też renoma detektywa. Klient wchodzi, wita się, o nic nie pyta, tylko od razu przechodzi do zapewnień o wyjątkowości zlecenia. Jakby znał schemat zachowania, który należy obrać. Kolejny sposób na łechtanie ego Holmesa – dać mu do zrozumienia, że jest sławny i najlepszy.

Lubię „Pięć pestek pomarańczy”. Właśnie dlatego, że wydaje się być schematyczne, a przy tym jest zupełnie inne od wszystkich pozostałych opowiadań Doyle’a. Po pierwsze narracja – typowa dla większość utworów o Holmesie, prowadzi ją bowiem Watson. Można wyłapać w niej jednak zdania, których nie uświadczymy w innych tekstach. Na przykład o tym, że Holmes się w czymś pomylił. Albo o tym, że nie podołał w życiu kilku sprawom. W ustach Watsona to naprawdę wielkie odkrycie. Po drugie rozwiązanie zagadki – złoczyńca zawsze zostaje ukarany. Zanim do tego dojdzie dostaje możliwość opowiedzenia swojej, najczęściej prawdziwej, wersji zdarzeń. Nie tym razem. Sprawca zostaje zidentyfikowany, ale przed holmesowską sprawiedliwością nigdy nie staje. Po trzecie zwycięstwo. Zawsze dochodzi do zwycięstwa. Jeśli nie samego Holmesa, to na pewno sprawiedliwości, bo to jedna z podstawowych zasad klasycznych opowieści kryminalnych, w szczególności zaś detektywistycznych. W „Pięciu pestkach pomarańczy” nie ma sprawiedliwości, nie ma skazanych, nie ma wygranych. I ostatnia sprawa: Doyle wykreował Holmesa na postać zupełnie odciętą od metafizyki i spraw paranormalnych, wyczyścił jego świat z sił przypadku i zrządzeń losu. Dlatego też dobrze zaplanowana pułapka zawsze działała i zawsze stawiała poszukiwanego lub poszukiwanych przed Holmesem. I tu znowu zasada zostaje złamana, bowiem zrządzenie losu, najzwyczajniejszy zbieg okoliczności sprawia, że zagadka sama umiera pochłonięta przez bezkresne wody Atlantyku.

Doyle udowodnił w "Pięciu pestkach pomarańczy", że potrafi w utarty schemat wpleść trochę świeżości. Że nie wszystko zależy od człowieka. Że czasem nie ma znaczenia kim jesteś i jakimi dysponujesz umiejętnościami. Że czasem pokona cię los.

Sylwia Tomasik

A. C. Doyle "Pięć pestek pomarańczy", w: "Księga wszystkich dokonań Sherlocka Holmesa", Wydawnictwo Rea, Warszawa 2010.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz