środa, 9 lipca 2014

Krwawa setka, nr 82. Umberto Eco "Imię róży"

Z "Imieniem róży" spotykałam się już kilkukrotnie, ale dopiero drugi raz przeczytałam tę książkę w całości. Pierwszy raz miało to miejsce 10 lat temu. Pomimo tego, że zakochałam się w tej historii i uznałam ją za niezwykle wciągającą, nie byłam wtedy w stanie docenić wielowarstwowości, złożoności i trójwymiarowości powieści. Dzisiaj, kiedy mogę o sobie powiedzieć, że jestem w miarę świadomym czytelnikiem, mogę powiedzieć, że "Imię róży" jest najlepszą książką jaką w życiu czytałam. Nie wiem czy ulubioną, ale na pewno najlepszą.
Wiem, że wielu ludziom jest trudno mówić i myśleć o "Imieniu róży" w odcięciu od filmowej ekranizacji. Dzieje się tak prawdopodobnie dla tego, że jest to pozycja niezwykle skomplikowana, trudna do przeczytania, zaś w wersji filmowej o wiele lżejsza i bardziej rozrywkowa. Na szczęście rozrywka nie zawsze wiąże się dla mnie z łatwizną.

To co urzeka w "Imieniu róży", to przede wszystkim wspomniana już wielowymiarowość. Umberto Eco nie piszę banalnych opowieści i nie używa banalnego języka. Eco, który jest światowej klasy semiologiem, na każdym kroku ukrywa w tekście drugie znaczenia, wplata symboliczne wątki i postacie. Na szczęście wiele z ukrytych znaczeń zostaje przed czytelnikami ujawnionych, co czyni zazwyczaj Wilhelm tłumacząc pewne rzeczy Adsowi, lub też sam Adso w czasie prowadzenia narracji. Mnogość znaczeń sprawia, że każda strona staje się zagadką, którą odkrywa się z przyjemnością.

Jeśli chodzi o warstwę fabularną, to przyznać należy, że Eco włożył w jej stworzenie wiele pracy, czego nie da się nie zauważyć. To, co z pozoru wydaje się być banalne, w rzeczywistości tworzy niesamowity nastrój. Chodzi mi między innymi o samo miejsce akcji. Mamy do czynienia ze średniowiecznym klasztorem, który z umiejscowiony z dala od oczu ludzi, kryje w sobie wiele tajemnic. Miejsce jest nie tyle urokliwe, co zapadające w pamięć i niesłychanie realne, ale nie ma się co temu dziwić, bo jak autor sam przyznaje w "Zapiskach na marginesie...", tworząc opactwo, w szczególności zaś jego bibliotekę, odwiedzał podobne miejsca i starał się możliwie najdokładniej oddawać ich układ, rozmieszczenie pomieszczeń. Bohaterowie zdają się być żywi, istniejący realnie, narracja prowadzona przez Adso pozwala dać się porwać wrażeniu, że rzeczywiście mamy do czynienia ze średniowiecznym manuskryptem.

Niektórzy zastanawiają się nad tym, czy "Imię róży" winno być nazywane powieścią kryminalną? Burszta i Czubaj w swoim zestawieniu umieszczają tę książkę w kategorii "kryminały  - nie kryminały". Ja się z tym nie zgadzam, dla mnie "Imię róży" to kryminał pełnokrwisty. Zagadka jest mocno zarysowana, poza tym ma ona kształt zagadki zamkniętego pokoju, chociaż rzecz jasna nieco poszerzonego, bo nie chodzi o pokój, ale o całe opactwo. Kiedy zaczynają ginąć kolejni zakonnicy, misja brata Wilhelma z Baskerville zmienia charakter. Na pierwszym miejscu jest bowiem zatrzymanie zbrodniarza i udaremnienie kolejnych zabójstw. Wilhelm, człowiek obdarzony niezwykle przejrzystym, chłonnymi i skłonnym do działań analitycznych, umysłem, wspomagany przez pojętnego, acz wciąż umysłowo na poziomie pacholęcia, kandydata na zakonnika, Adsa, staje do walki z przeciwnikiem, który budzi postrach w opactwie.

Opactwo to jednak nie tylko zdaje się być strwożone z powodu pojawiających się zbrodni, ale także zamieszane w nieczystą tajemnicę, która zapewne nie przystoi sługom Boga. Adso błądzi, poszukuje oparcia, nie wie, w co może wierzyć, co jest zaś iluzją. Wilhelm, znacznie od niego starszy i bogatszy w doświadczenie nie daje sobą tak manipulować i świadomie podejmuje walkę, nie tylko z zabójcą, ale z całym opactwem, które zdaje się owiewać zmowa milczenia.

Jak już mówiłam książka zachwyca szczegółami i realizmem. Trudno się dziwić. Dialogi, chociaż stylizowane na mowę średniowieczną, nie brzmią obco, ale zdają się być zapisem prawdziwych rozmów. Tutaj znowu kłania się kwestia przygotowania autora do ostatecznego spisywania poszczególnych scen, albowiem na przykład rozmowy zakonników na schodach wieży trwają dokładnie tyle, ile zajęłyby one, gdyby rzeczywiście miały miejsce. Eco samodzielnie przemierzał podobne schody i odczytywał równocześnie dialogi swoich bohaterów. Tego rodzaju przygotowanie, badanie terenowe nie zdarza się często, chociaż przyznać muszę, że kilku autorów  kryminałów wyraźnie stara się dorównać Eco.

Chciałabym na temat "Imienia róży" napisać więcej, ale na pewno nie zmieściłabym się wtedy w ramach gatunkowych recenzji. Do tematu jednak na pewno powrócę, bo czuję, że nie tylko przyniesie on Wam, czytelnikom (mam nadzieję) trochę przyjemności, ale też, poprzez dogłębną analizę dzieła, pozwoli mi na osiągnięcie wyższego poziomu w hierarchii czytelników. Polecam tę książkę każdemu, kto chce sięgać dalej. Bo to nie jest zwykła opowieść kryminalna osadzona w realiach minionych wieków. To wspaniała podróż poprzez zakamarki ludzkiej duszy, zarówno te skrywające najczystsze pragnienia, jak i grzeszne zapędy.

Sylwia Tomasik

Umberto Eco, Imię róży, Warszawa 2004.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz