niedziela, 2 listopada 2014

Marcin Wroński "Morderstwo pod cenzurą"

Powieści retro są moim zdaniem jednym z najtrudniejszych podgatunków kryminału. Każdy inny podgatunek można z powodzeniem uprawiać, jeśli ma się jakiekolwiek pojęcie o tematyce, wokół której ma się rozgrywać akcja. Wydaje się, że sprawa jest tak samo prosta w odniesieniu do kryminałów retro, ale czy na pewno? Czy wystarczy być historykiem, albo przynajmniej historykiem-amatorem, aby zgromadzić odpowiednie pokłady wiedzy na temat minionych czasów, aby móc umieścić w ich realiach zaplanowaną przez siebie intrygę? Przecież powieści, których akcja jest osadzona we współczesnych nam realiach, są łatwiejsze do zweryfikowania, łatwiej jest zdobyć informacje, jeśli są nam one potrzebne? A retro? Przeszłość się już wydarzyła, jednak ma ona w sobie nie mniej zagadek i tajemnic niż przyszłość. Dlatego też jestem pod wielkim wrażeniem pracy, jaką w napisanie swoich powieści wkładają "kryminaliści retro", pod warunkiem rzecz jasna, że jej efekty są przynajmniej zadowalające.

W ramach niniejszego cyklu "Weekend z Marcinem Wrońskim" będę sprawdzać, jak jemu udała się ta trudna sztuka brodzenia w brudach przeszłości. Ktoś mógłby do mnie powiedzieć: a kim ty, żuczku, jesteś, żeby rozprawiać nad talentem pisarskim Wrońskiego? A ja na to odpowiadam: czytelnikiem, który nie daje się ponieść fali uwielbienia dla jakiegokolwiek pisarza, jeśli na własnej skórze nie przekonam się o tym, że jest naprawdę dobry. Dlatego zabrałam się za sprawdzanie, czy Marcin Wroński naprawdę jest tak dobrym pisarzem, jak to wszędzie o nim mówią i piszą. Na początek "Morderstwo pod cenzurą", pierwszy tom serii o pracy Zygmunta Maciejewskiego, międzywojennego policjanta z Lublina.

Na szczególną pochwałę zasługuje sposób, w jaki Wroński kreuje minione czasy. Akcja "Morderstwa pod cenzurą" rozgrywa się w okolicach 11 listopada 1930 roku. Czytelnik czuje się tak, jakby był wtedy w Lublinie, jakby naprawdę brał udział w opisywanych wydarzeniach. Plastyczność opisów powala, czego dowodem jest to, że chociaż nie znam Lublina zupełnie, nigdy nie miałam okazji w tym mieście być, ani nawet zapoznać się z jego mapą, w czasie lektury ożywało w moich myślach do tego stopnia, że sama sobie nakreśliłam mapę. Jeśli tylko jakaś lokacja pojawiała się w tekście nie po raz pierwszy, nie potrzebowałam już czasu, aby sobie ją na nowo wyobrazić, bo ona w moich myślach już była, uderzająca ilością szczegółów. I tak na przykład wiem już, gdzie znajduje się kino Venus, z którym będę miała okazję zapoznać się w kolejnej powieści, a które zupełnie epizodycznie pojawia się w "Morderstwie pod cenzurą".

Kilka słów muszę też poświęcić Maciejewskiemu. Chłop z krwi i kości. Inteligentny, ale chyba nie umie w pełni korzystać z umysłu, jaki dała mu natura. Woli pogrążać się w pijaństwie i rozstawiać ludzi po kątach. Bokser, który mógłby w sporcie wiele osiągnąć, ale ma poczucie misji i realizuje ją poprzez pracę policyjną. Samotnik, jak podobno każdy dobry literacki detektyw. Nie umiem powiedzieć, czy budzi sympatię, bo to chyba nie jest ten typ człowieka, który jest w stanie gromadzić wokół siebie wianuszek fanów. Ale na pewno intryguje.

Minione czasy to jednak nie tylko miejsca, ale i ludzie, odmienne zachowania, zwyczaje, inna kultura bycia. I tutaj Wroński mnie nie zawiódł. Często zdarza się, że bohaterowie kryminałów posiadają mocno zarysowane cechy charakteru, które objawiają się w postaci szablonowych reakcji na bieżące wydarzenia. Bohaterowie Wrońskiego mają też swoją historię, jak również ułomności. Nie są idealni, nie prowadzą wybitnie udanego życia. Muszą się martwić o rzeczy z pozoru błahe, jak chociażby brak mleka na kaca, czy drobnych na transport. Ci, którzy wywodzą się z niższych sfer, używają języka, który wyraźnie zdradza ich pochodzenie. Redaktor ma problem z cenzorem, kelner z gośćmi restauracji, policjant z przełożonym a gospodyni domowa z mężem. W "Morderstwie pod cenzurą" nie ma miejsca na historie nie z tej ziemi. Ludzie są ludźmi, problemy problemami i żadna siła nie jest w stanie tego zmienić.

Fabuła. Ta wręcz powala z nóg. Szczególnie, gdy okazuje się, że sprawa jest o wiele poważniejsza, niż do tej pory zakładano. Uwielbiam powieści, w których czytelnik daje się wodzić za nos razem z policją. W których czytelnik nie jest w stanie ukryć zdumienia, kiedy okazuje się, że sprawa ma zupełnie inny  charakter, inne źródło. Nie spotkałam się jeszcze nigdy z tym, by autor z taką gracją wplótł w powieść kryminalną zagadkę iście przygodową. Z próbami spotkałam się już nie raz, ale z tak dobrym efektem, jeszcze nigdy.

Po "Morderstwie pod cenzurą" widać, jak wiele pracy i pasji autor włożył w napisanie tej książki. Sukces mnie nie już nie dziwi. Naprawdę warto jest czytać taką literaturę, bo pobudza szare komórki, jak mało która. Mam nadzieję, że kolejne części są tak samo interesujące, bo tom pierwszy robi smaczek na więcej.

Sylwia Tomasik

Marcin Wroński, Morderstwo pod cenzurą, Wyd. II. Warszawa 2012.


 


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz