Twórczość Athura Conan Doyle’a od wielu lat jest mi bliska, przy czym nie zamykam się wyłącznie w sferze jego kryminałów, bo chociaż nie można odebrać im miana znakomitych utworów, to jednak poza kryminalna twórczość Doyle’a również może przynieść wiele radość. Tak czy inaczej, dzisiaj postanowiłam zrecenzować krótkie opowiadanie „Pięć pestek pomarańczy”, które ukazało się w zbiorze „Przygody Sherlocka Holmesa”.
Tych kilka stron opowiadania uważanych jest za jedne z najważniejszych w całej karierze pisarskiej Doyle’a, co postaram się sama za chwilę umotywować. Ale najpierw kilka słów o zagadce. John Watson snuje opowieści oparte na wspomnieniach ze wspólnie rozwiązanych z Holmesem spraw. Jedną z nich jest ta, na którą załapał się przypadkiem, będąc w odwiedzinach u starego przyjaciela. Pewnego deszczowego jesiennego popołudnia niespodziewanie pojawił się w mieszkaniu detektywa młodzieniec. Od początku było wiadome, że sprawa, z którą przychodzi spędza mu sen z powiek i że nikt inny nie jest w stanie jej rozwiązać. Wszak fatygował się do Holmesa w deszczu.