Przyznam szczerze, że nie jestem
w stanie powiedzieć zbyt wiele dobrego o tej książce. Jedyne, co chwali
się autorowi, to to, że w ogóle był w stanie ją ukończyć. W przypadku
młodych autorów właśnie niemożność dokończenia powieści staje się jednym
z najczęstszych powodów zaprzepaszczenia kariery. Potępa książkę
napisał, to dobrze dla niego. Gorzej niestety dla nas czytelników.
Dlaczego?
Przede wszystkim chciałam naprostować
pewne wrażenie: nie, nie jestem przeciwniczką młodych autorów. Bardzo
się cieszę, kiedy jakiś nastoletni talent się objawi, obawiam się
jednak, że zanim objawi się nam talent Potępy, jeszcze wiele wody
w Wiśle upłynie. Artystyczna i niedoświadczona dusza autora daje się nam
we znaki niemalże na każdym kroku. Chociażby w stosunkach
damsko-męskich, które niczym nie przypominają realnych. Noszą na sobie
znamiona utopijnego romantyzmu przeplatanego z zupełnie niezrozumiałym
dla mnie w tej książce mizoginizmem. Odnoszę wrażenie, że autorowi
chodziło o stworzenie czegoś na wzór Sin City, niestety, wyszła z tego
produkcja trzeciej kategorii.
Dialogi są sztuczne i drętwe, zaś
monologi, które bohater wygłasza wisząc do góry nogami na drążku
nad łóżkiem, mógłby wygłaszać chyba tylko nastolatek, który sam sobie
musi tłumaczyć otaczającą go rzeczywistość. Wypowiedzi bohaterów
stworzone są bardzo topornie, chociaż widać, że Potępa chciał je w jakiś
sposób zróżnicować. Trudno mi jednak mówić o dobrych dialogach,
gdy czytam takie kwiatki jak: „W obecnym stanie nie mogłabym dłużej
uciekać, a także istnieje ryzyko zasłabnięcia w każdym momencie”. No
tak, też byłam bliska zasłabnięcia, bo kwiatków wyrosło w powieści
o wiele więcej („pomalowane na czerwone usta”, „ogień, którego trudno
było ugasić”). Poza tym nie przekonują mnie wtrącenia, które mają
wyjaśnić czytelnikowi co się dzieje, kto jest kim, co do czego służy, bo
czytelnika nie należy traktować jak durnia (chodzi mi chociażby
o fragment, w którym narrator tłumaczy czym zajmuje się płatny zabójca),
ani też nie nadużywać trzykropków tam, gdzie nie ma niedopowiedzeń, są
za to przegadane fragmenty narracji.
W książce pojawia się kilka ciekawych
pomysłów, ale nie bronią się one dostatecznie mocno. Z czystym sumieniem
mogę powiedzieć, że po kolejne tomy nie sięgnę. Autorowi zalecam
napisanie jeszcze kilku powieści i schowanie ich na parę lat
do szuflady. Poprawione mogą się okazać naprawdę trafionymi historiami
z gatunku urban crime story, ale moim zdaniem na to potrzeba jeszcze
wiele czasu.
Patryk Potęka "Nic. Trylogia nicości", Warszawska Firma Wydawnicza, Warszawa 2014, 446[1]s.
Sylwia Tomasik
Recenzja ukazała się pierwotnie w serwisie Bookeriada.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz