czwartek, 15 stycznia 2015

Patryk Potępa „Trylogia Nicości. Tom 1. Nic”

Przyznam szczerze, że nie jestem w stanie powiedzieć zbyt wiele dobrego o tej książce. Jedyne, co chwali się autorowi, to to, że w ogóle był w stanie ją ukończyć. W przypadku młodych autorów właśnie niemożność dokończenia powieści staje się jednym z najczęstszych powodów zaprzepaszczenia kariery. Potępa książkę napisał, to dobrze dla niego. Gorzej niestety dla nas czytelników. Dlaczego?

Przede wszystkim chciałam naprostować pewne wrażenie: nie, nie jestem przeciwniczką młodych autorów. Bardzo się cieszę, kiedy jakiś nastoletni talent się objawi, obawiam się jednak, że zanim objawi się nam talent Potępy, jeszcze wiele wody w Wiśle upłynie. Artystyczna i niedoświadczona dusza autora daje się nam we znaki niemalże na każdym kroku. Chociażby w stosunkach damsko-męskich, które niczym nie przypominają realnych. Noszą na sobie znamiona utopijnego romantyzmu przeplatanego z zupełnie niezrozumiałym dla mnie w tej książce mizoginizmem. Odnoszę wrażenie, że autorowi chodziło o stworzenie czegoś na wzór Sin City, niestety, wyszła z tego produkcja trzeciej kategorii.

Dialogi są sztuczne i drętwe, zaś monologi, które bohater wygłasza wisząc do góry nogami na drążku nad łóżkiem, mógłby wygłaszać chyba tylko nastolatek, który sam sobie musi tłumaczyć otaczającą go rzeczywistość. Wypowiedzi bohaterów stworzone są bardzo topornie, chociaż widać, że Potępa chciał je w jakiś sposób zróżnicować. Trudno mi jednak mówić o dobrych dialogach, gdy czytam takie kwiatki jak: „W obecnym stanie nie mogłabym dłużej uciekać, a także istnieje ryzyko zasłabnięcia w każdym momencie”. No tak, też byłam bliska zasłabnięcia, bo kwiatków wyrosło w powieści o wiele więcej („pomalowane na czerwone usta”, „ogień, którego trudno było ugasić”). Poza tym nie przekonują mnie wtrącenia, które mają wyjaśnić czytelnikowi co się dzieje, kto jest kim, co do czego służy, bo czytelnika nie należy traktować jak durnia (chodzi mi chociażby o fragment, w którym narrator tłumaczy czym zajmuje się płatny zabójca), ani też nie nadużywać trzykropków tam, gdzie nie ma niedopowiedzeń, są za to przegadane fragmenty narracji.

W książce pojawia się kilka ciekawych pomysłów, ale nie bronią się one dostatecznie mocno. Z czystym sumieniem mogę powiedzieć, że po kolejne tomy nie sięgnę. Autorowi zalecam napisanie jeszcze kilku powieści i schowanie ich na parę lat do szuflady. Poprawione mogą się okazać naprawdę trafionymi historiami z gatunku urban crime story, ale moim zdaniem na to potrzeba jeszcze wiele czasu.

Patryk Potęka "Nic. Trylogia nicości", Warszawska Firma Wydawnicza, Warszawa 2014, 446[1]s.

Sylwia Tomasik

Recenzja ukazała się pierwotnie w serwisie Bookeriada.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz