niedziela, 1 marca 2015

Remember: 204863, czyli P.T.

Było to tak: chłopiec mój kupił sobie konsolkę. PlayStation czy inne cholerstwo. Do sprzętów pod prądem podchodzę ostrożnie, bo ani one nie lubią się ze mną, ani też ja za nimi nie przepadam. Granie mnie nie kręci, częściej obserwuję niż sama łapię za pada. Ale nowe kusi, nęci i korci. Skoro sama nie grywam, to popatrzę, jak robią to inni, co umożliwia oglądanie graczy poprzez aplikację "Na żywo z Play Station". Kilka znanych mi tytułów, kilka nieznanych, tu ktoś śpiewa, tam skacze, tu znowu z karabinem biega. Nudy. Aż natrafiłam na coś, co mnie mocno zaintrygowało. Popatrzyłam, nie zrozumiałam, o co chodzi. Chłopiec wraca z pracy. I rozmawiamy:

- Ej, widziałam gierkę w tym całym "Na żywo", czy jakoś tak.
- No i?
- No i nie wiem, o co w niej chodzi. Dziwna taka. Ludzie grają, ale w miejscu stoją. I się na telefon gapią. Gapią się i kiwają.
- Co robią?
- No gapią się w telefon, albo w radio i tak stoją. A potem nagle krzyczą, podskakują.
- No ale jak? Dlaczego?
- No nie wiem, dlaczego, sam zobacz. Ludzie stoją w miejscu jakby się bali iść dalej a potem z kapciuszków wyskakują. P.T. się nazywa. No sprawdź.

Sprawdził. Faktycznie. Stoją i kiwają się i nikt nie wie o co chodzi. Trzeba to przetestować. Szybki myk do Play Station Store i miła niespodzianka: gra jest darmowa. Podejrzanie lekka, ale darmowa. Drzemy. Instalujemy. Włączamy.

I zaczynamy wszystko rozumieć. Stoimy i kiwamy się przez godzinę. A między czasie...

No właśnie, co między czasie? Między czasie rodzi się pomysł napisania recenzji nietypowej, jak na blog Papierowy Morderca, bo jeszcze nigdy nie recenzowałam gry. Kiedyś musi być ten pierwszy raz, zwłaszcza że gierka po prostu zasłużyła na kilka zdań.

Przede wszystkim wyjaśnię Wam, mniej więcej, żeby nie zdradzać zbyt wielu szczegółów, o czym w ogóle do Was piszę. "P.T." zwane jest wersją próbną gry, ale tak naprawdę jest to pełna wersja mini gry, która stanowi wprowadzenie do "Silent Hills", które ma się ukazać w 2016 roku. I nie chodzi o zdradzanie fragmentu gry, na którą czekam z niecierpliwością, ale o pokazanie możliwości jej twórców, to znaczy ich umiejętności straszenia ludzi. Behawioryści, którzy zostali przy P.T. zatrudnieni pokazali, że wszyscy działamy na tych samych mechanizmach a pociągnięcie za odpowiednie sznurki każdego doprowadzi do takiego samego stanu - przerażenia. W "P.T." polecam grać w nocy, w samotności (lub z drugą połówką - jedna połówka też nie zaszkodzi, bo na trzeźwo takie strachy, to może być ciężko przeżyć), po ciemku. I tylko jeśli macie zdrowe serce (twórcy gry ostrzegają, że w "P.T." nie powinny grać osoby ze słabym sercem i ja się pod tym podpisuję - to ostrzeżenie należy brać na poważnie). Pewnie znajdą się osoby, które nie będą czuły przerażenia, ale przejdą grę "na kozaka", bo lubią sobie wkręcać takie klimaty (jak ja), ale wierzcie mi, widziałam twardzieli i drwali, którzy przez "P.T." przechodzili z zamkniętymi oczami.

Jeśli spodziewacie się wartkiej akcji, to poszukajcie w innej grze. Mechanizm jest bardzo prosty, nawet osoba, która nie ma doświadczenia z grami da radę (mówię to ja - wieczny obserwator, gracz od święta). "P.T." wymaga cierpliwości, wspomnianego już kiwania się nad przedmiotami i koncentracji. Nie ignorujcie szczegółów, słuchajcie, co się do Was mówi, szukajcie znaków i wskazówek. Im dalej, tym trudniej ze zgadnięciem, czego gra od nas chce, dlatego w finale poradnik może się przydać. Skorzystałam, bo w życiu by mi do głowy nie przyszło, że będę musiała gadać do konsoli (tak, aby wywołać ducha, trzeba go wezwać po imieniu przez mikrofon!), albo wychodzić z gry do rzeczywistości, aby odnaleźć brakujące elementy zagadki. Trzeba się trochę nagłowić przy tej rozrywce, co nie jest łatwe, kiedy boicie się nawet odwrócić postać czy wejść za winkiel.

Równie dobrze ta mini gra (jak się ktoś zaweźmie to na pierwszy raz w godzinę przejdzie, ale gacie pewnie sobie posra) mogłaby się nazywać "pokażemy wam, w jaki sposób chcemy wam zryć mózgi w kolejnej odsłonie Silent Hill". Ale się tak nie nazywa. W teorii "P.T." można rozwinąć jako "Portable Teaser", ale to by było zbyt proste. W grze powtarza się ciąg cyfr: 204863. Do czego służą i dlaczego się w grze powtarzają, tego Wam nie zdradzę, ale powiem Wam, że lekko przestawione tworzą datę urodzenia Hideo Kojimy, twórcy "Silnet Hills". Są one również numerem klasyfikacyjnym (tak właściwie modelem genomu) Populus Trichocarpa -  skrót jaki jest od tej nazwy, chyba nie muszę nikomu mówić? Jest to drzewo, które rośnie między innymi w okolicy Toluca Lake, znanego z poprzednich części "Silent Hill". Z resztą, teorii na temat znaczenia ciągu cyfr jest tyle, ilu graczy, którzy mają chociaż odrobinę chęci by zrozumieć, dlaczego i w jaki sposób twórcy gry kpią sobie z ich strachu. Japońskie anagramy, kapiąca woda, dwa płaszcze... Jedna teoria głupsza od drugiej, ale czy nie to jest najważniejsze, że Internet kipi od domysłów a gracze poświęcają zrozumieniu "P.T." o wiele więcej czasu niż potrzeba na jego przejście?

I na koniec wyjaśnienie dla wszystkich tych, którzy czują się nieco zdezorientowani, bo raz piszę Silent Hill, innym razem znowu "Silent Hills". Nowa odsłona popularnej gry nosi właśnie tytuł "Silnet Hills", ponieważ pojawi się w niej więcej niż jedna alternatywna rzeczywistość. Już jedno Silent Hill potrafi przyprawić o zawał serca, a co się stanie, gdy będzie ich więcej?

Sylwia Tomasik




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz