O tym, że zbrodnia fascynuje człowieka,
nie trzeba chyba nikogo przekonywać. Zbrodnia budzi kontrowersje,
w mediach mówi się o niej tygodniami, przeraża i fascynuje, a także
w pewnym sensie generuje pieniądze. I myślę, że właśnie w tym celu,
zainteresowania czytelnika i zarobieniu na jego ciekawości paru groszy,
PWN zdecydowało się na publikację „Zbrodni prawie doskonałej”. Bo
to książka niby na chwytliwy temat, z drugiej jednak strony niezbyt
porywająca.
Nie będę ukrywać – do sięgnięcia
po „Zbrodnię prawie doskonałą” w pewnej mierze skłoniły mnie
rekomendacje, które zamieszczone zostały na okładce książki. Mariusz
Czubaj, Wojciech Chmielarz i Gaja Grzegorzewska zgodnie przyznają,
że ich zdaniem ta publikacja to ważna pozycja w bibliotece każdego
autora kryminałów. Oprócz tego na okładce zamieszczono informację o tym,
że jest to „książka dla pasjonatów wiedzy o przestępczości w Polsce
i na świecie”. Czy to nie zabawne, że dzisiaj tylko pisarze mogą
bezkarnie interesować się zagadnieniami przestępczości? Chciałabym, aby
przedstawiciel jakiegoś innego zawodu wypowiedział się na temat tego,
jak przydatna w jego pracy jest ta książka, albo jak bardzo rozwija jego
zainteresowanie tą niechlubną częścią egzystencji człowieka, jaką jest
działalność niezgodna z prawem. No cóż, nie będę drążyć tego tematu,
który jest tylko potwierdzeniem stereotypu – jeśli interesujesz się
zbrodnią, przestępczością, złem, to znaczy, że musi być z tobą coś nie
tak.
Wracając do tematu: czy faktycznie jest
to pozycja obowiązkowa dla twórców kryminałów? Myślę, że w znacznej
mierze tak. Zawiera w sobie wiele technicznych informacji związanych
z kryminalistycznymi aspektami zbrodni, kwestiami formalnymi dotyczącymi
przebiegu śledztwa czy przewodu sądowego. I chociaż wiedza ta
faktycznie jest nieoceniona dla pisarza, to jednak niekoniecznie jest
tym, czego szukał zwykły czytelnik sięgając po tę pozycję. Sugerująca
krwawe szczegóły i brutalne aspekty zbrodni okładka (wraz z tytułem,
wszak widnieje w nim rozbudzające wyobraźnie słowo „zbrodnia”), razem
z „fast tekstami” obiecuje czytelnikowi opowieść o zbrodni jako czymś
przerażającym, o jej medycznych i kryminalistycznych aspektach,
rozważania nad jej miejscem w naturze człowieka. W rzeczywistości tych
treści jest jak dla mnie w książce jak na lekarstwo – ot, taki wabik
na czytelnika. Czytelnik poczuł się więc odrobinę rozczarowany.
Ale tylko przez chwilę, bo potem uświadomił sobie, że wydawca nie
dopuścił się nadużycia, najwyżej zagrał na najniższych uczuciach
odbiorcy – na żądzy sensacji, krwi. Innymi słowy: zbyt wiele w „Zbrodni
prawie doskonałej” informacji z zakresu prawa karnego, kryminalistyki,
sądownictwa, zbyt mało z zakresu psychologii sądowej, biologicznych
i socjologicznych aspektów zbrodni. I tutaj znowu zaczynam walczyć sama
ze sobą starając się wyrobić sobie opinię o książce. Bo przecież Monika
Całkiewicz mówi otwarcie: prowadzenie śledztwa, przesłuchiwanie
świadków, podejrzanych, analiza dowodów – to bardzo nudne zajęcia, czy
zatem mogę mieć pretensje o to, że przysypiałam na fragmentach
poświęconych właśnie tym tematom? Autorki chciały problem zbrodni
pokazać taki, jakim faktycznie on jest, więc chyba cel swój osiągnęły.
Czytelnicza walka w moim umyśle trwa nadal: przecież nie było aż tak
nudno, forma wywiadu, w jakiej zapisana jest cała książka, nie pozwala
czytelnikowi na zasypianie nad nią, jak nad podręcznikiem akademickim.
Są jeszcze dwie sprawy, które sprawiły,
że mój czytelniczy apetyt nie został zaspokojony. Po pierwsze
przytaczane przykłady zbrodni. Były one powszechnie znane, to przede
wszystkim sprawy wałkowane przez media, nie tylko najświeższe, ale na
pewno znane każdemu odbiorcy, który już wcześniej tematem przestępczości
i zbrodni był zainteresowany. Miałam nadzieję na to, że przedstawione
zostaną mi jakieś nieznane sprawy, naprawdę ciekawe, wyjęte
z zapomnianych akt, takie, które nie zostały przez media rozdmuchane,
ale z jakiegoś powodu (postaci sprawcy, motywacji, niespodziewanych
wyników śledztwa itp.) warte są wspomnienia. Druga sprawa to znaczna
ogólnikowość książki. Każdy poruszany na jej kartach problem został tak
naprawdę tylko „liźnięty”. Zdaję sobie oczywiście sprawę z tego, że nie
mogło być mowy o ich wyczerpaniu, bo na to starczyłoby autorkom życia,
jednak pozostał mi po lekturze tej książki wyraźny niedosyt.
Na zakończenie uprzedzę tych,
którzy liczą na to, że znajdą w „Zbrodni prawie doskonałej” jakieś
kompendium wiedzy na temat seryjnych morderców, maniaków, psychopatów.
Tej tematyce poświęcona jest tylko niewielka część książki, zatem jeśli
szukacie sensacji związanej z takimi właśnie tematami, to nie jest
to książka dla was. Faktycznie polecam ją pisarzom, szczególnie
początkującym, nieśmiałym, tym, którzy nie posiadają zaplecza
specjalistów z różnych dziedzin wiedzy – prawa, kryminalistyki,
sądownictwa itp. I ludziom ciekawym świata, którzy jeszcze nie są pewni,
czy chcą zgłębiać (w teorii!) zagadnienia przestępstwa. Moim zdaniem
to dobra książka na początek tej przygody, ale niekoniecznie niezbędna
dla tych, którzy są już w temacie chociażby średnio obeznani.
Sylwia Tomasik
M. Całkiewicz, I. Schymalla, "Zbrodnia prawie doskonała", PWN, Warszawa 2016.
Recenzja ukazała się pierwotnie w serwisie Bookeriada.
Sylwia Tomasik
M. Całkiewicz, I. Schymalla, "Zbrodnia prawie doskonała", PWN, Warszawa 2016.
Recenzja ukazała się pierwotnie w serwisie Bookeriada.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz