czwartek, 5 maja 2016

M. Całkiewicz, I. Schymalla "Zbrodnia prawie doskonała"

O tym, że zbrodnia fascynuje człowieka, nie trzeba chyba nikogo przekonywać. Zbrodnia budzi kontrowersje, w mediach mówi się o niej tygodniami, przeraża i fascynuje, a także w pewnym sensie generuje pieniądze. I myślę, że właśnie w tym celu, zainteresowania czytelnika i zarobieniu na jego ciekawości paru groszy, PWN zdecydowało się na publikację „Zbrodni prawie doskonałej”. Bo to książka niby na chwytliwy temat, z drugiej jednak strony niezbyt porywająca.


Nie będę ukrywać – do sięgnięcia po „Zbrodnię prawie doskonałą” w pewnej mierze skłoniły mnie rekomendacje, które zamieszczone zostały na okładce książki. Mariusz Czubaj, Wojciech Chmielarz i Gaja Grzegorzewska zgodnie przyznają, że ich zdaniem ta publikacja to ważna pozycja w bibliotece każdego autora kryminałów. Oprócz tego na okładce zamieszczono informację o tym, że jest to „książka dla pasjonatów wiedzy o przestępczości w Polsce i na świecie”. Czy to nie zabawne, że dzisiaj tylko pisarze mogą bezkarnie interesować się zagadnieniami przestępczości? Chciałabym, aby przedstawiciel jakiegoś innego zawodu wypowiedział się na temat tego, jak przydatna w jego pracy jest ta książka, albo jak bardzo rozwija jego zainteresowanie tą niechlubną częścią egzystencji człowieka, jaką jest działalność niezgodna z prawem. No cóż, nie będę drążyć tego tematu, który jest tylko potwierdzeniem stereotypu – jeśli interesujesz się zbrodnią, przestępczością, złem, to znaczy, że musi być z tobą coś nie tak.


Wracając do tematu: czy faktycznie jest to pozycja obowiązkowa dla twórców kryminałów? Myślę, że w znacznej mierze tak. Zawiera w sobie wiele technicznych informacji związanych z kryminalistycznymi aspektami zbrodni, kwestiami formalnymi dotyczącymi przebiegu śledztwa czy przewodu sądowego. I chociaż wiedza ta faktycznie jest nieoceniona dla pisarza, to jednak niekoniecznie jest tym, czego szukał zwykły czytelnik sięgając po tę pozycję. Sugerująca krwawe szczegóły i brutalne aspekty zbrodni okładka (wraz z tytułem, wszak widnieje w nim rozbudzające wyobraźnie słowo „zbrodnia”), razem z „fast tekstami” obiecuje czytelnikowi opowieść o zbrodni jako czymś przerażającym, o jej medycznych i kryminalistycznych aspektach, rozważania nad jej miejscem w naturze człowieka. W rzeczywistości tych treści jest jak dla mnie w książce jak na lekarstwo – ot, taki wabik na czytelnika. Czytelnik poczuł się więc odrobinę rozczarowany. Ale tylko przez chwilę, bo potem uświadomił sobie, że wydawca nie dopuścił się nadużycia, najwyżej zagrał na najniższych uczuciach odbiorcy – na żądzy sensacji, krwi. Innymi słowy: zbyt wiele w „Zbrodni prawie doskonałej” informacji z zakresu prawa karnego, kryminalistyki, sądownictwa, zbyt mało z zakresu psychologii sądowej, biologicznych i socjologicznych aspektów zbrodni. I tutaj znowu zaczynam walczyć sama ze sobą starając się wyrobić sobie opinię o książce. Bo przecież Monika Całkiewicz mówi otwarcie: prowadzenie śledztwa, przesłuchiwanie świadków, podejrzanych, analiza dowodów – to bardzo nudne zajęcia, czy zatem mogę mieć pretensje o to, że przysypiałam na fragmentach poświęconych właśnie tym tematom? Autorki chciały problem zbrodni pokazać taki, jakim faktycznie on jest, więc chyba cel swój osiągnęły. Czytelnicza walka w moim umyśle trwa nadal: przecież nie było aż tak nudno, forma wywiadu, w jakiej zapisana jest cała książka, nie pozwala czytelnikowi na zasypianie nad nią, jak nad podręcznikiem akademickim.


Są jeszcze dwie sprawy, które sprawiły, że mój czytelniczy apetyt nie został zaspokojony. Po pierwsze przytaczane przykłady zbrodni. Były one powszechnie znane, to przede wszystkim sprawy wałkowane przez media, nie tylko najświeższe, ale na pewno znane każdemu odbiorcy, który już wcześniej tematem przestępczości i zbrodni był zainteresowany. Miałam nadzieję na to, że przedstawione zostaną mi jakieś nieznane sprawy, naprawdę ciekawe, wyjęte z zapomnianych akt, takie, które nie zostały przez media rozdmuchane, ale z jakiegoś powodu (postaci sprawcy, motywacji, niespodziewanych wyników śledztwa itp.) warte są wspomnienia. Druga sprawa to znaczna ogólnikowość książki. Każdy poruszany na jej kartach problem został tak naprawdę tylko „liźnięty”. Zdaję sobie oczywiście sprawę z tego, że nie mogło być mowy o ich wyczerpaniu, bo na to starczyłoby autorkom życia, jednak pozostał mi po lekturze tej książki wyraźny niedosyt.


Na zakończenie uprzedzę tych, którzy liczą na to, że znajdą w „Zbrodni prawie doskonałej” jakieś kompendium wiedzy na temat seryjnych morderców, maniaków, psychopatów. Tej tematyce poświęcona jest tylko niewielka część książki, zatem jeśli szukacie sensacji związanej z takimi właśnie tematami, to nie jest to książka dla was. Faktycznie polecam ją pisarzom, szczególnie początkującym, nieśmiałym, tym, którzy nie posiadają zaplecza specjalistów z różnych dziedzin wiedzy – prawa, kryminalistyki, sądownictwa itp. I ludziom ciekawym świata, którzy jeszcze nie są pewni, czy chcą zgłębiać (w teorii!) zagadnienia przestępstwa. Moim zdaniem to dobra książka na początek tej przygody, ale niekoniecznie niezbędna dla tych, którzy są już w temacie chociażby średnio obeznani.

Sylwia Tomasik

M. Całkiewicz, I. Schymalla, "Zbrodnia prawie doskonała", PWN, Warszawa 2016.

Recenzja ukazała się pierwotnie w serwisie Bookeriada.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz