czwartek, 7 października 2021

Herman Raucher "Dom Maynarda"

Wydawnictwo Vesper od jakiegoś czasu raczy nas opowieściami grozy, starając się, aby każda publikacja była ucztą nie tylko dla ducha, ale też dla oczu. Po wielu klasycznych tytułach dobrze znanych polskim czytelnikom (m.in.: „Frankenstein”, „Mnich” czy „Dziecko Rosemary”) przyszedł czas na tytuł nad Wisłą nowy: „Dom Maynarda” autorstwa Hermana Rauchera.
 
Lata 70., ciężka zima. Austin Fletcher, weteran wojny wietnamskiej dziedziczy po swoim towarzyszu broni dom. Nie chce go, nie chce w nim mieszkać, ale robi to, bo przyrzekł to Maynardowi. Jest negatywnie nastawiony do życia na odludziu stanu Maine, szczególnie że z domem wiążą się legendy o czarownicach. Nie w smak mu ten lokalny folklor. Twardo stąpający po ziemi Austin za wszelką cenę nie da się wciągnąć w wiejskie szaleństwa.

Ale przychodzi śnieżyca i sprawia, że do tej pory utrudniony dostęp do miasteczka staje się już całkowicie niemożliwy. Austin musi radzić sobie sam z naprawami w obejściu, z otaczającą go dziczą i głuszą, z wizytami ciekawskich zwierząt, z samotnością i domem, który być może jest nawiedzony, a być może po prostu nie cierpi mężczyzny tak samo, jak on jego. Dni mijają, a rzeczywistość zaczyna mieszać się z fikcją, tworząc zupełnie nową płaszczyznę – z jednej strony przerażającą, z drugiej jednak pociągającą i fantastyczną. Kto oczekuje horroru w duchu gore czy krwiożerczych potworów, ten się zawiedzie. Raucher zbudował grozę na atmosferze opuszczenia i bezsilności w stosunku do otaczającego świata. Austin bardzo mocno przeżywa zarówno to, co dzieje się tu i teraz, jak i dręczące go wspomnienia.

W kwestii warsztatu na szczególną uwagę zasługują dialogi. Są świetnie skrojone, budują wyraziste postaci i ukazują różnice między nimi. I choć zazwyczaj do tanga trzeba dwojga, to spora część fabuły obywa się bez udziału osób innych niż główny bohater. A ten milczkiem nie jest, żywo komentuje to, co się dookoła niego dzieje i robi to w bardzo naturalny sposób. Austin jest marudą, nie lubi być na odludziu, nie lubi być odcięty od cywilizacji, nie lubi niespodzianek, a jednak brnie w nieznane, w niedogodne, a chwilami przerażające, nie szczędząc sobie przy tym słów.

Warto wspomnieć też o oprawie graficznej. Jak zaznaczyłam na wstępie, Vesper dba o czytelników, starając się o takie wydania, które zapadają w pamięć. „Dom Maynarda” to kilkaset stron dobrej powieści w twardej oprawie, ozdobionych nastrojowymi ilustracjami.

Negatywne recenzje, które o tej opowieści przeczytałam, sprawiają, że opadają mi ręce. Nie spodziewam się po każdym czytelniku, że będzie wytrawnym odbiorcą, ale liczba ujemnych ocen spowodowanych brakiem zrozumienia zastosowanych przez autora zabiegów stylistycznych mnie wręcz poraża. Czego to się ludzie nie czepiają! Że mało im grozy, że bohater gbur, że fabuła zagmatwana, że finał nie rozwiązuje zagadki, tylko jeszcze bardziej komplikuje odbiór. Nieuważnym i wymagającym dużych liter przypomnę: autor sam doświadczył stresu pourazowego, nie radził sobie z traumą wojny, a cała opowieść jest odzwierciedleniem jego skomplikowanych stanów emocjonalnych. Ten, kto „Domu Maynarda” nie rozumie, musi mieć charakteryzować się inteligencją emocjonalną na poziomie biszkopta.

Jednym słowem, polecam.


Sylwia Sulikowska


Tytuł: Dom Maynarda
Autor: Herman Raucher
Wydawnictwo: Vesper
Miejsce i rok wydania: Czerwonak 2021
ISBN: 978-83-7731-386-2

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz