Szóste spotkanie polskich
czytelników z powieściami Horsta uznaję za w pełni udane. Chociaż, „Gdy
mrok zapada” może rozczarowywać objętością, to jest to tylko pierwsze
wrażenie. Dwieście stron w zupełności wystarczyło autorowi na stworzenie
zagadki w zagadce (a w niej jeszcze jedną zagadkę) i umiejscowienie ich
w odległych o trzy dekady (docelowo dziewięć) czasach.
Wiliam Wisting, znany z poprzednich
powieści Horsta, tym razem staje przed nami jako świeżo upieczona głowa
rodziny oraz początkujący policjant. Jako funkcjonariusz prewencji raz
za razem odsuwany jest od interesujących go spraw kryminalnych. Kiedy
jednak natrafia na ślad zagadki sprzed lat, którą już nikt nie chce się
zajmować, postanawia nie odpuszczać. Działając na granicy przyzwolenia
udzielonego przez przełożonego Wisting decyduje się głęboko zanurkować
w lokalnej historii szukając odpowiedzi na pytanie o to, skąd pochodzą
ujawnione w karoserii zabytkowego samochodu ślady po kulach. Co ciekawe,
zabytkowego samochodu, który przez sześćdziesiąt lat stał zamknięty
w stodole.
Plusów „Gdy mrok zapada” jest kilka.
Pierwszym jest realistyczne odwzorowanie pracy norweskiej policji i prób
zdobycia zaufania przełożonych przez młodego Wistinga, który, chociaż
bardzo się stara, musi czasem przyznać się do błędów wynikających
z braku wiedzy i doświadczenia. Drugi plus daję powieści za zagadkę.
Horst perfekcyjnie buduje napięcie i chociaż główna część akcji dzieje
się w latach 80. ubiegłego wieku, to najbardziej porywające są
wydarzenia i ludzie, którzy pojawiają się ze wspomnieniach bohaterów,
którzy pamięcią sięgają aż do lat 20. Trzeci plus należy się za ukazanie
rodzinnych powiązań, relacji międzyludzkich – tak realnych
i prawdziwych, jakbyśmy mieli do czynienia z historią, która wydarzyła
się naprawdę.
Z każdą kolejną powieścią Horsta coraz
mocniej kiełkuje we mnie myśl, by umieścić autora w gronie
moich ulubionych, ponieważ to dzięki niemu po latach ucieczki
przed skandynawskim kryminałem w końcu trafiłam na taki, który naprawdę
mnie interesuje. Prozę Horsta czyta się lekko, bez poczucia brnięcia
przez nią na siłę. A na końcu i tak okazuje się, że czytelnik skupił się
nie na tym, na czym powinien i dawno temu zgubił prawidłowy trup dając
się ponieść wątkom pobocznym. I właśnie za to uwielbiam Horsta! Za udaną
grę z czytelnikiem.
Sylwia Tomasik
Recenzja ukazała się pierwotnie w serwisie Bookeriada.
Za możliwość przeczytania książki dziękuję Wydawnictwu Smak Słowa.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz